Trias
Zasady tłumaczył właściciel gry, czyli draco. Podczas objaśniania wyczuwałem jego dumne spojrzenia w moją stronę, które jasno mówiły: “I co Pancho? Wreszcie przyniosłem grę, której nie znasz?”. Do rozgrywki oprócz mnie i właściciela Triasa (hoho, wielki mi właściciel) usiedli także: jax, Browarion i Dawid (jeżeli znowu przekręciłem twoje imię możesz żądać satysfakcji).
Walkę o przestrzeń życiową rozpoczęliśmy z werwą i zaangażowaniem, których po ludziach w naszym wieku raczej trudno się spodziewać. Niestety energii na zagrywanie pojedynczych kart i wykorzystywanie czterech akcji na długo nam nie starczyło. Wkrótce szybkość wykonywania tury mocno siadła. Dinozaury zaczęły się poruszać po planszy niczym kobiety o rubensowskich kształtach, kontynenty dzieliliśmy jak gdybyśmy chcieli symulować powolność procesów górotwórczych i miliony lat jakie minęły, żeby Pangea uległa rozbiciu. Zdążyłem w trakcie niektórych tur kupić i skonsumować napój oraz bułkę. Z serem. Taaaaak buuuułkę z seeeeereeeem.
W tym czasie druga grupa, która właśnie skończyła rozgrywkę w Edel, Stein & Reich zaczęła rozstawiać Pitchcara mini. O tego było za wiele! Ja tu zasypiam czekając aż Australia odłączy się od Antarktydy, a oni mają zamiar rywalizować kto jest szybszym i bardziej zręcznym kierowcą. Resztę rozgrywki w Triasa toczyłem będąc myślami gdzie indziej, a o tym kto wygrał, a kto przegrał dowiedziałem się dopiero po wyjściu z Artbemu.
Pitchcar mini
No wreszcie coś co pozwoli mi się obudzić. Coś co budzi zwierzęce instynkty, coś przy czym adrenalina dostaje szału. Respekt przed grą czują nawet niektórzy wargamerowcy nazywając z pełnym szacunkiem jej uczestników “pstrykaczami”. A gdy ją zobaczą trzymają się od niej jak najdalej i drżącym głosem wymawiają: “Tooo gggraaa, która zniszczyła Smolną!”. Jednym słowem – strach się bać!
Jak zwykle chętnych do gry w Artbemie było więcej niż bolidów to trzeba było zrobić kwalifikacje. Te szybko pokazały, że pojawił się w branży nowy talent, nieoszlifowany diament, używający nicku Owiec. Chłopak kilkoma ruchami bolidu pokazał, że trzeba się z nim liczyć i to on będzie dzisiaj rozdawał karty.
Start jednak rozpoczął się dość oczekiwanie. ja_n, którego wysoka forma nie chce wciąż opuścić, pomknął gwałtownie do przodu, reszta zawodników zaczęła deptać mu po piętach, ja nieoczekiwanie gdzieś bliżej końca. Wraz z dalszym przebiegiem wyścigu ja_n uwolnił się od pościgu i oddalał się coraz bardziej, z peletonu w końcu wyrwały się jeszcze dwa bolidy – Owca i mój. To oni runęli za ja_nem, walcząc przy okazji o miejsca na podium. Okrążenia mijały bez większych już zmian, ja nie odpuszczałem Owca, ale prześcignąć go też nie mogłem. W końcu ostatnie zakręty przed metą, a ja_n ufny w swoją przewagę zaczyna nieoczekiwanie popełniać błędy. A każdy błąd to zmniejszanie przewagi jaką mają do niego bolidy na drugim i trzecim miejscu. W końcu ja_n mija ostatni zakręt i jest na prostej, z dziesięć centymetrów od mety. Pewniak. Już go nie dogonimy. Ale Owiec pstryka i robi cud na cudami, leci długo przez prostą, elegancko jedzie po bandzie, mijając zakręt i wypada przed ja_nem. Za chwilę robię ja podobny, niesamowity manewr i zawisam na krawędzi, tuż za ja_nem, kilkadziesiąt milimetrów od niego. Owiec dojeżdża do mety, ja_n sobie pluje w brodę, ale to jeszcze nie koniec koszmaru. Ja_n ma zrobić ostatnie pstryknięcie, przejechać prostą i zająć drugie miejsce. Banał, 100%, że to zrobi, ale w Pitchcarze prawa fizyki nie działają, a cuda zdarzają się co chwila. ja_n nie trafia w metę, ale uderza w bandę i wypada z toru. Nie marnuję takiej okazji i zajmuję drugie miejsce, j_an ma dopiero trzecie. Jest załamany, dobrze, że to nie walka o punkty.
Zagraliśmy później w Pitchcara jeszcze raz, w międzyczasie robiąc przerwę przy Hystericoach, o którym za moment zacznę się produkować. Drugi wyścig nie był już tak emocjonujący, ja_na nie było, ja zdominowałem rywalizację. Od pierwszego pstryknięcia do ostatniego byłem pierwszy. Owiec przez długi czas mnie ścigał, ale później zaczął popełniać błędy i spadł nawet na trzecią pozycję, drugi był jax. Frajdy jak zwykle było co nie miara.
Hystericoach
Jak fakty pokazały to następny tytuł, który nie powinien znaleźć się pod dachem jakichkolwiek klubów, ośrodków kultury i miejsc publicznych. Powodem jest, że jego uczestnicy generują liczbę decybeli przekraczających wszystkie cywilizowane normy. Był to też test na tolerancję ochrony w Artbemie, Hystericoach przeszedł go pozytywnie, ale myślę, że nie ma co w przyszłości ryzykować. To gra tylko do pubów, np. Paradoxu.
Czując, że odniosę sukces, szybko skompletowałem zespół, który dzięki mnie zdobędzie puchar. W skład naszej drużyny wchodzili najlepsi, czyli oczywiście ja, Browarion, Sztefan i draco. Początkujący przeciwnicy składali się z: ja_na, Ostrego, Dawida i jaxa. Zasady były proste: gramy do trzech bramek i zmieniamy potem trenera.
Mogę powiedzieć tylko o naszych trenerach, bo ich obserwowałem. Browarion przyjął taktykę pełnego aangażowania się w swoją rolę. Wył, machał, groził pi