
Otóż razi mnie niekompetencja. Tak rażą mnie księża wypowiadający się o orgazmach lub aborcji, jak i rażą recenzenci piszący o grach dla dzieci. Zaroiło się w ostatnich tygodniach na największych polskich stronach o grach od takich właśnie recenzentów.
Na
gry-planszowe.pl pojawiła się recenzja autorstwa
Szepta, który krytykuje tam absolutnie cudną grę
Noc magów, a z jego tekstu jak raca świetlna razi po oczach smutny fakt, że facet z żadnym dzieckiem w tą grę nie zagrał, ot, przyjrzał się jej z kumplami, ocenił i zaczął wypisywać farmazony. Nie widział uśmiechu dziecka. Nie słyszał pisku radości urwisów, ani nie słyszał tuptania maluchów biegnących do kontaktu, by włączyć światło, by ponownie ustawić pionki na planszy i by zagrać jeszcze raz. I jeszcze raz. I jeszcze raz. I ponownie. Nie ma o tym facet pojęcia, ale nie przeszkadza mu to pisać o tej gry wadach i zaletach. Znawca tematu bez dwóch zdań. Brak gry z dzieciakami nie przeszkadza też pisać, znacznie jeszcze większym andronów,
Ezekielowi z planszowego
Polter.pl. Pisze on tam między innymi, że gra
Mustang wydaje się idealna dla 8 czy 12 latków. Znaczy to tyle, że mu się gra nie podoba, że za Chiny Ludowe nie zbłaźni się przed kumplami namawiając ich do tego, by zdjęli ze stołu
Portobello Market czy
Key Largo i zagrali z nim w
Mustanga, lecz by nie urazić wydawcy, który mu tego
Mustanga wcisnął do zrecenzowania, pisze
Ezekiel, że dla dzieci to dobre. Że gra niewymagająca, ale dla 8 czy 12 latków będzie w sam raz. Pal sześć, że sam ten rozstrzał wieku kompromituje
Ezekiela. Facet nie wie, że dzieciak w wieku ośmiu lat to taki co to ledwo do szkoły poszedł, dwunastolatek zaś to taki urwis, którego życie już doświadczyło, który idzie już do gimnazjum, którego od młodszego kolegi dzieli cały świat. Cztery lata różnicy w tym wieku to przepaść. Jednym machnięciem pióra łączenie ośmiolatka z dwunastolatkiem to słodka niekompetencja. Problemem jest jednak coś znacznie gorszego. Widzenie – i to przez recenzentów, jak i niektórych polskich wydawców – dzieciaka, jako małego kretyna, któremu spodoba się wszystko co mu się da w łapy, w małego przygłupa, takiego co to będzie cieszył się i machał rączkami i nie pozna się na tym, że wciskamy mu bubla. To zatrważające, ta maniera stwierdzania, że gra jest słaba, ale dla dzieciaków to może być.Otóż drodzy recenzenci i wydawcy, właśnie że
nie może być! Dziecko to jest diablo inteligentny młody człowiek. Młody człowiek, który może sobie grać na komputerze, może grać w gameboya, może grać w piłkę, lub ganiać w berka. To młoda, wspaniała istotka, ciekawa nowych doznań, mająca wokół siebie cały świat na wyciągnięcie ręki, cały swój mały świat, świat pełen bajek na Cartoon Network, pełen drzew, które czekają, by się na nie wspiąć, pełen komiksów, które trzeba przeczytać. Nie oszuka się go wciskając mu do ręki kiepską, nudną jak flaki z olejem grę i wmawiając, że to wspaniała sprawa. Prawda jest brutalna – jeśli wam się gra nie spodoba, dzieciakowi – możecie być tego pewni – serduszko też nie zapika mocniej. A jeśli nie wierzycie mi, to może posłuchajcie kogoś innego. Na przykład…
(…) musimy się wspinać do ich uczuć. Wspinać, wyciągać, na palcach stawać, sięgać, żeby nie urazić. Znacie ten cytat? To taki mądry pan, który dawno, dawno temu przekonywał wszelkiej maści tumanów, że dziecko to w pełnym tego słowa znaczeniu wielka istota. Przestańcie pisać o grach dla dzieci, jeśli pojęcia o tym bladego nie macie. Przyzwoitość by tego wymagała.