Home | Der Name der Rose i znów klasztor miejscem zbrodni

Der Name der Rose i znów klasztor miejscem zbrodni

Jako radykalny feldowiec (czytaj fan twórczości Stefana Felda) jadąc na Essen miałem najnowszą grę tego autora – Der Name der Rose – wysoko na swojej liście życzeń. Zdecydowanie chciałem ją sprawdzić i z dużym prawdopodobieństwem kupić. Niestety na targach okazało się, że dostępna wersja gry jest tylko po niemiecku. Na szczęście zależność językowa dotyczyła tylko instrukcji i 14 kart wydarzeń (z krótkimi opisami). Zainteresowanie nie zmalało, choć było jasne, że będę potrzebować kogoś, kto mi grę wytłumaczy.

Dość szybko zaraziłem swoim zainteresowanie ekipę, z którą zwiedzałem targi, i choć wcale nie nastawiali się początkowo na tę grę, to zapałali chęcią do jej spróbowania. Niestety wciąż napotykaliśmy tłumy przy stolikach Ravensburgera, ciężko było też znaleźć kogoś do tłumaczenia. Skończyło się na tym, że gdy nasza grupa pewnego pięknego dnia się rozdzieliła, połowie graczy udało się wkręcić na partię i grę sprawdzić, a połowie nie (w tym mnie). Chłopaki dali później tak entuzjastyczne opinie o rozgrywce, że nie było siły, żebym wyjechał z targów bez egzemplarza. Jednak ostatniego dnia udało się wreszcie zagrać kawałek rozgrywki, a następnie dokonać zakupu. Wczoraj natomiast rozegrałem całą partię w całości. Poniżej trochę moich wrażeń o Der Name der Rose.

Nie zna życia kto w Essen nie grał na ziemi
Nie zna życia kto w Essen nie grał na ziemi

Der Name der Rose oczywiście nawiązuje do arcypopularnej książki Umberto Eco „Imię Róży” i równie popularnego filmu. Mianowicie jest sobie klasztor, są sobie mnisi i jest sobie morderstwo. Do tego wszystkiego po budynku poruszają się śledczy, którzy próbują znaleźć odpowiedź na pytanie – kto zabił. Chyba krócej się nie da, ale każdy mniej lub bardziej zna tło fabularne.

Całość jest bardzo ładnie i schudnie wykonana. Plansza i karty robią zdecydowanie dobre wrażenie, a ilustracja na pudełku to prawdziwy majstersztyk. Tylko usiąść i się bawić. A na czym polega zabawa? Trochę inaczej niż można się było spodziewać, nie wcielamy się w żadnych śledczych, ale w jednego z mnichów, którzy stara się ukryć i oddalić od siebie podejrzenia. Tym samym gra w żaden sposób nie przypomina Mystery of the Abbey.

Rozgrywka zaczyna się od rozdania każdemu z graczy karty z kolorem mnicha, w którego się wciela. Za żadne skarby nie wolno ujawnić swojej tożsamości, a sednem gry jest tak manewrowanie wszystkimi postaciami, aby pozostali gracze zupełnie pogubili się w dochodzeniu kim sterujemy.

Partia podzielona jest na 6 prawie identycznych dni i siódmy dzień, w którym odbywa się ujawnianie swoich podejrzeń. W każdym dniu będziemy poruszali różnymi mnichami po klasztorze (nie tylko swoimi) i zmieniali ich sytuację na torze podejrzeń, czyli powodowali, że śledczy są w mniejszym lub większym stopniu na tropie dowodów na winę danej postaci. Na koniec dnia patrzy się kto jest najdalej na torze podejrzeń i przenosi się to na tor dowodów, pierwszy mnich przesuwa się o 5 pól na dowodach, drugi o 4 pola itd. Wygrywa gracz, którego mnich po 7 dniach będzie miał najmniej punktów na torze dowodów.

Stoły z Der Name der Rose były wciąż oblegane
Stoły z Der Name der Rose były wciąż oblegane

Godziny w obrębie dnia upływają nam na zagrywaniu kart. Kart jest kilka rodzajów. Możemy dowolnego mnicha wysłać do konkretnej części klasztoru, konkretnego mnicha do dowolnej części klasztoru, wreszcie wysłać na łowy jednego z dwóch śledczych, którzy modyfikują sytuację na torze podejrzeń lub dowodów. Mechanika jest bardzo prosta, a całość upływa nam na ciągłym blefowaniu, wprowadzaniu przeciwników w błąd, a jednocześnie uważaniu, aby nasz mnich nie znalazł się zbyt daleko na torze podejrzeń, a przede wszystkim na torze dowodów.

W ciągu całej rozgrywki są trzy momenty kiedy gracze zobowiązani są do pokazani kim nie są na pewno. Trzeba szczerze odpowiadać. Dzięki temu liczba podejrzanych stopniowo maleje i można zacząć mieć jakieś większe podejrzenia co do tożsamości przeciwników. Na początku dnia odczytujemy też jedną z kart wydarzeń. Jej zadanie jest dwojakie. Po pierwsze dla znawców książki pozwoli im, aby poczuli klimat pierwowzoru, żeby gra nie była dla nich sztuczna, nie mająca nic wspólnego z dziełem Umberto Eco. Po drugie wydarzenia wprowadzają unikalność poszczególnych rozgrywek, bowiem na daną partię losowanych jest z 14 wydarzeń tylko 6, w różnej kolejności.

Plansza w czasie rozgrywki
Plansza w czasie rozgrywki

Wrażenia? Hmmm… trudno póki co powiedzieć. Sama mechanika jest fajna, wszystko działa, rozgrywka jest dość dynamiczna i sprawnie się toczy. Z drugiej strony czuję lekkie… rozczarowanie. Głównie dlatego, że mam podejrzenia, że rozgrywka w dużej mierze przeradza się w skupianie pionków na torze dowodów w jednym miejscu, grupowaniu ich. Wykrywanie tożsamości innych bywa bardzo subtelne i jest dość trudne, wręcz zahacza o zgadywankę, o ile tylko przeciwnicy nie są zbyt nieporadni. Mam nadzieję, że to wrażenie się zmieni po kilku rozgrywkach i faktycznie poszczególne partie będą emocjonujące i będą charakteryzować się różnym przebiegiem.

W opiniach kilku osób pojawiały się też głosy, że Der Name der Rose to taki Heimlich & Co. na sterydach. Faktycznie gra wzoruje się na tym, trochę już wiekowym, zwycięzcy Spiel des Jahres. Ale wydaje mi się, ze zmian jest na tyle dużo, że jednak jest to już inna gra, czuć powiew świeżości. Choć nie będę się kłócił, sama idea gry jest mocno zbliżona. Ogólnie rzecz biorąc gra jest intrygująca, choć nie mogę się póki co o niej bezkrytycznie wypowiadać. Na dziś piszę – zagrajcie u kolegi zanim kupicie.

About jenny

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger