Home | Gry dla rodziców małych dzieci

Gry dla rodziców małych dzieci

Powiedzmy sobie szczerze – dla prawdziwego, zapalonego gracza własne dzieci mogą być jeszcze większym szczęściem niż w “normalnej” rodzinie. Zapaleniec ów zawsze ma pod ręką partnera do jakiejś rozgrywki. Nieważne, że nie we wszystko da się pograć, grunt że zawsze można znaleźć jakąś grę na poziomie i rozegrać partyjkę lub dwie. Ale nie wszystko jest takie różowe niestety – aby doczekać się tej idylli trzeba przejść przez kilka ciężkich lat, kiedy bobas jest jeszcze za mały na granie, jest nawet za mały żeby dosięgnąć do stołu i zauważyć rozłożoną tam grę. Raczkuje sobie gdzieś po podłodze, tu sciągnie sobie wazon na główkę, tu wsadzi palec do kontaktu, tam znajdzie kocią kupkę. Rozkoszniak. Grać w każdym razie nie chce, a wręcz nie pozwoli. Te krótkie chwile gdy smacznie śpi trzeba przeznaczyć na odpoczynek – inaczej się nie da.

A może się jednak da? Na ten pomysł wpadliśmy w tegoroczny majowy weenend. Znaleźliśmy grę, w którą fajnie się grało, a przy tym miała spory tzw. downtime. W efekcie tego zawsze któryś z graczy miał wolną chwilę, żeby doglądać dzieciaków raczkujących po trawniku przed domem. Długo ten temat dojrzewał, ale w końcu postanowiłem zrobić przegląd gier o podobnych cechach.

Zacznijmy od definicji. Czego szukamy? Otóż chodzi nam o gry, w które fajnie się gra, jednak gracze dość długo oczekują na swój ruch. W międzyczasie nie bardzo ma sens obserwowanie ruchów innych graczy (oprócz kontrolowania czy nie oszukują), ponieważ gdy kolejka dojdzie do nas, sytuacja na planszy będzie i tak wymagała obejrzenia i przeanalizowania od początku – gra powinna być dość dynamiczna. Jest jeszcze jeden warunek – w grze nie powinno być akcji wymagających jednoczesnej obecności przy stole wszystkich graczy (takich jak licytacja, negocjacje itp). Przecież maluchów nie można ani na chwilę zostawić bez opieki. Spróbujmy dorzucić też czwarte, opcjonalne kryterium – gra nie powinna trwać bardzo długo, wiadomo że dzieciak nie da nam skupić się na kilka godzin.

Pora na krótkie wymienienie pozycji zbyt długich i ciężkich żeby z czystym sumieniem można było napisać że spełniają czwarte kryterium. Through the Ages jest okrętem flagowym w tej kategorii.  Oprócz niej można by wymienić Reef Encounter i El Caballero. To gry ciężkie, wymagające skupienia. Trudno jest skupiać się i odrywać od gry na przemian.

Teraz tytuły lżejsze, nadające się na spotkanie ze znajomymi w podobnej sytuacji i zorganizowanie sztafety pilnującej dzieciaków.  Na początek prowodyr tego artykułu, gra znakomicie spełniająca zadane kryteria.

Hansa rozgrywa się na swojskim Bałtyku. Gracze wspólnie kontrolują statek kupiecki, który pływa ściśle ustalonymi trasami od portu do portu i w każdym porcie pozwala robić jakieś interesy. Czy to kupić towary, czy to sprzedać je zarabiając punkty zwycięstwa, czy też postawić w porcie własny kramik umożliwiający późniejszą sprzedaż towarów i czasem zmniejszający koszt zakupu. Towarów w portach jest niewiele i można je od czasu do czasu uzupełnić płacąc za to złotem. Złotem również płaci się za każdy ruch i za kupowane towary. Ruch gracza nie jest banalny – trzeba rozważyć na co nas stać i co opłaca się zrobić. Trzeba sprawdzić czy wystarczy nam na to kasy (wykonanie ruchu do połowy i wycofanie ze względu na jakiś błąd w tych obliczeniach jest całkiem częste). Trzeba przyjrzeć się, czy nie wystawiamy jakiejś zbyt dobrej okazji graczowi po lewej. Trzeba pomyśleć. Rundka więc nie trwa zbyt długo, a z drugiej strony sytuacja zmienia się diametralnie po każdym ruchu. Statek jest w innym miejscu, żeby wrócić tam gdzie był przed chwilą musi najczęściej opłynąć szmat morza (prądy morskie to prawdziwe nieszczęście dla kupców). Również dostępność ważnych dla nas towarów może się drastycznie zmieniać z ruchu na ruch. A także sytuacja taktyczna w poszczególnych portach – tam walczymy o przewagi w liczbie kramików. Krótko mówiąc – zaraz po swoim ruchu mamy luz, nie ma co się przyglądać – i tak nic nie wypatrzymy. Można popilnować dzieciaków.

Alhambra, gra która będzie niedługo dostępna w polskiej wersji językowej, również dobrze się nadaje do naszych celów. Każdy z graczy buduje w niej swój własny ogród, interakcja sprowadza się do wykupywania przeciwnikom budynków i obserwowania jak kształtują się przewagi w poszczególnych typach budynków. Budynki wykupujemy ze wspólnej puli, w podobny sposób dobieramy pieniądze. Te pule zmieniają się z każdym ruchem gracza. Można wprawdzie obserwować co kupują inni i jakie mają strategie, jednak jeżeli potraktujemy tę grę luźniej, to wystarczy nam rzut oka przed własnym ruchem i już wiemy czy w ważnych dla nas kolorach nastąpiła jakaś znacząca zmiana, czy też nie. Wszystko widać jak na dłoni. Zwłaszcza jeśli gramy w większym gronie – powyżej czterech graczy – mamy dość długie przerwy pomiędzy naszymi ruchami i nie ma specjalnie czym się wtedy zajmować. No oczywiście pod warunkiem, że akurat dzieciaków pilnuje ktoś inny.

Torres, czyli rywalizacja potomków starzejącego się króla o prymat w odbudowie kraju po zniszczeniach wojennych, to mocno abstrakcyjna i pięknie wykonana, mózgożerna gra wielkiego duetu Wolfgang Kramer – Michael Kiesling. Gracze poruszają po wspólnej planszy swoimi rycerzami, wznoszą coraz większe zamczyska, wspinają się na ich wieże, próbując postawić swoich wysłanników jak najwyżej w jak największych twierdzach. W swoim ruchu każdy gracz musi wykorzystać pięć punktów akcji i ewentualnie jedną z posiadanych kart specjalnych (każdy gracz posiada ich tyle samo i takich samych). Rozważenie jak pokierować swoją drużyną żeby zoptymalizować wykorzystanie tych punktów musi chwilkę zająć. Inni wprawdzie mogą obserwować jak się pocimy, ale niewiele im to daje, równie dobrze mogą włączyć myślenie gdy zostaną szturchnięci przez gracza po prawej. Jedynie liczenie punktów zazwyczaj przykuwa uwagę wszystkich jednocześnie, ale nie ma tu żadnej decyzji do podjęcia, ktoś może to zrobić za nas (i najczęściej robi). Tak więc zawsze przynajmniej jeden z graczy może złapać regał przewracający się na wdrapującego się nań malucha lub wsadzić nogę w zatrzaskujące się drzwi jednocześnie odciągając małą rączkę majstrującą gdzieś w okolicy zawiasów.

Um Krone und Kragen to gra kościana. Dlatego też jej obecność w tym zestawieniu może budzić zdziwienie – gra kościana z downtime’m? No cóż, owszem tak. Początkowo dysponujemy tu kilkoma kostkami, którymi staramy się wyrzucić kombinację oczek pozwalającą nam pozyskać jednego z królewskich dworzan. W miarę jak zdobywamy kolejnych dworzan (czyli karty), umożliwiają nam oni manipulowanie kostkami, dokładanie nowych kostek, ponowne rzucanie kośćmi, coraz więcej możliwości. W ten sposób wspinamy się jak po drabinie – coraz większe możliwości pozwalają walczyć o coraz silniejsze karty, aż w końcu zdobywamy ostatnią z nich, samego króla. Jeśli zdołamy go obronić w ostatniej rundzie, wygrywamy grę. W praktyce wygląda to tak, że rzucamy kośćmi i potem mamy sporo kombinowania jak tu najkorzystniej użyć posiadanych kart i którą z dostępnych jeszcze kart zdobyć. Trwa to całkiem długo i zupełnie nie wymaga uwagi innych graczy (o ile założymy że albo wszyscy grają uczciwie, albo nie zależy nam aż tak na wyniku żeby się wykłócać o drobne szulerstwa). Tak więc Um Krone und Kragen (To Court the King) jest idealna do naszych celów – downtime jest naprawdę spory, a z drugiej strony to dobra gra.

Can’t Stop to kolejna gra kościana na tej liście. Tym razem chodzi o tak zwane naciąganie struny. Gracze rzucają czterema kośćmi i muszą je połączyć w pary tak, żeby sumy oczek wskazywały na jedną z trzech liczb, które w tej rundzie chcemy “zbierać”. Dopóki się udaje, możemy rzucać dalej. Jeśli się nie uda, tracimy wszystko co uzbieraliśmy w tej rundzie. Jeśli powiemy sobie “basta”, zarabiamy to co uzbieraliśmy. Jeżeli uzbieramy odpowiednio dużo (w zależności od prawdopodobieństwa wyrzucenia konkretnej sumy jest to więcej lub mniej), blokujemy daną liczbę i wszystko co dotąd uzbierali tam inni przepada. Gdy uda nam się zablokować w ten sposób trzy liczby – wygrywamy grę. W efekcie jeden gracz waży ryzyko, rzuca i łamie się czy już spasować, czy znowu zaryzykować, układa wyrzucone kości w odpowiednie pary, podejmując decyzję w jakie liczby je zainwestować, a pozostali gapią się na to i co najwyżej dopingują przeciwnika do ryzykowania jak najwięcej. Runda gracza nie jest zbyt długa, ale zanim miną trzy rundy już opłaca się wstać od stołu i rozdzielić walczącą o misia dzieciarnię.

Suleika to chyba najsłabiej sprawdzająca się tu gra, ale jednak w pewnym stopniu się nadaje. Ruch gracza jest tu dość krótki – obrót zarządcy targu, rzut kością, przejście zarządcą wyrzuconej liczby pól, zapłacenie graczowi, którego dywan podeptaliśmy i wyłożenie własnego dywanu na planszę. Jednak zwłaszcza pierwsza czynność wymaga elementarnych obliczeń z zakresu rachunku prawdopodobieństwa, a więc może chwilkę zająć. Podobnie wyłożenie dywanu wymaga pewnych decyzji wręcz strategicznych. Podobnie jak w przypadku Hansy sytuacja jest bardzo dynamiczna, bo zarządca przemieszcza się po planszy i w każdym ruchu stawia graczy przed zupełnie innymi wyzwaniami. Przy tym spośród gier na tej liście Suleika najszybciej przyda nam się do grania z tymi bobasami gdy troszkę podrosną. A teraz biegiem – bo właśnie gzubki próbują zepchnąć się nawzajem ze schodów.

Powyższe zestawienie w żadnym wypadku nie pretenduje do miana ostatecznego i kompletnego. Na pewno macie swoje typy, o których zapomniałem. Jeśli podzielicie się nimi w komentarzach, być może uzyskamy coś co można nazwać podręczną biblioteczką gier dla świeżo upieczonych rodziców. Dopisujcie więc nowe tytuły – ku ukojeniu nerwów przyszłych pokoleń rodziców.

About Maro86_BG

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger