Home | Claustrophobia to choroba…

Claustrophobia to choroba…

Choruję na nią odkąd pamiętam. Zawsze bałem się małych ciasnych pomieszczeń, a teraz gdy błąkam się po tych mrocznych korytarzach każdy ruch, każde spojrzenie w ciemność, szelest sprawiają że aż się skręcam. Jestem w panice. Biegam na oślep po mrocznych zaułkach. W każdej chwili zza roku mogą wychynąć hordy tych obrzydliwych troglodytów… Gdzie zniknął Redeemer i jego ochronne czary? Gdzie Brute ze swoim olbrzymim mieczem? Gdzie zniknęli najemnicy?… Słyszę demona, nadchodzi! Bogowie miejcie mnie w opiece. To już koniec…

…, jedna z odmian fobii…

No właśnie – jedna z odmian, jedna z wielu, kolejna podobna. Gdy zobaczyłem pudełko z grą Claustrophobia pomyślałem, że to kolejny klon Descenta, kolejny ameritrash o bohaterach i lochach pełen turlania kostkami, kart bohaterów ze statystykami i kart wydarzeń oraz przedmiotów. – Ależ na to jest rynek – pomyślałem – że kolejne klony tej samej gry się sprzedają. Wygląd gry zainteresował mnie jednak na tyle, że zacząłem czytać opinie o niej, wreszcie zapoznałem się z instrukcją, a dziś po kilku partiach odszczekuję oficjalnie swoją pierwszą ocenę. Claustrophobia to niewątpliwie nowa jakość w gatunku przygodówek fantasy. By dowieść tej tezy przedstawię kilka konkretnych argumentów.

Temat gry na pewno taką nowinką nie jest. W Claustrophobię może bawić się dwóch graczy: jeden wciela się w pana podziemi który zarządza hordami troglodytów i demonem. Jego celem jest wyeliminować ludzi, którymi kieruje gracz drugi. Było? Ano było nie raz.

Dobre chłopaki na starcie draki, fot: Eric Franklin

Ludzie to zwykle czteroosobowa ekipa. Na jej czele stoi Redeemer – kapłan, który swoimi błogosławieństwami potrafi leczyć innych, dodawać im odwagi czy pomagać w znajdowaniu drogi; Brute – czyli klasyczny ochroniarz – to kupa mięśni i wielki miecz, oraz dwóch najemników-zwiadowców, którzy nie są mocni w walce, ale brak siły nadrabiają szybkością i pomagają ekipie odnajdywać właściwą drogę w gąszczu korytarzy.

Właśnie, bo plansza w tej grze składa się z kafelków a właściwie olbrzymich kafliszcz. Ludzie zaczynają zwykle grę na pojedynczej płytce i gdy ruszają przed siebie odkrywane są kolejne komnaty. To bardzo klimatyczne rozwiązanie również nowinką nie jest. Nowinki pojawiają się dopiero w mechanice.

…objawiająca się niczym nie uzasadnionym, patologicznym lękiem…

Właśnie lękiem. Gra jest asymetryczna i gracz wcielający się w ludzi faktycznie czuje, że jest w potrzasku. Nie wie co czai się za rogiem, nie wie ilu troglodytów zaraz wychynie z ciemności. Ma wciąż świadomość upływającego czasu, który zwykle jest jego wrogiem. To gracz – demon jest tu łowcą, planującym z zimną krwią kolejne ataki i zdradzieckie posunięcia.

Tak samo jak asymetryczne są wrażenia graczy tak asymetryczna jest mechanika. Zarówno w przypadku gracza-człowieka jak i gracza-demona jest oparta ona na kostkach, jednak w obydwu przypadkach w inny sposób zastosowanych i obydwa te zastosowania są dość oryginalne!

Najemnik z kostką 1 będzie się w tej turze ruszał o 1, a bronił i walczył z siłą 3, fot: Eric Franklin

Każdy z ludzkich bohaterów w grze posiada swoją kartę postaci, która umieszczona jest w plastikowej podstawce (takiej jak karty samochodów w grze Formula D). Każda z postaci dysponuje sześcioma liniami akcji. W każdej z nich zapisany jest inny zestaw wartości, statystyk naszego bohatera. Przykładowo w linii pierwszej może mieć wartość ruchu 1, obrony 5, ale ataku zaledwie 2, a w lini nr 6: 2 ruchu i 4 ataku, ale zaledwie 2 obrony. Przed każdym ruchem gracz rzuca tyloma sześciościennymi kostkami ilu bohaterów kontroluje i przyporządkowuje każdemu z nich jedną kość. Nadaje im w ten sposób określone statystyki na daną rundę.

Działa to świetnie bo po pierwsze pozwala nam zmieniać możliwości naszych postaci w zależności od sytuacji, a po drugie zwiększa decyzyjność. Oczywiście możliwe są pechowe rzuty które ograniczają nasz wybór ale zwykle mamy ciekawe decyzje do podjęcia. Czy w tym ruchu chcę szybko przemknąć gdzieś dwiema postaciami, a trzecia z dużą wartością obrony będzie strzec ich tyłów, czy może wspólnie spróbujemy zaatakować potwory i przebić się dalej tym korytarzem?

Dodatkowo, gdy nasz heros otrzymuje obrażenia musimy zablokować jedną z jego linii akcji. Z każdą kolejną raną możliwości naszego bohatera maleją, rośnie znaczenie losowości. Pojawia się stres i czujemy jak coraz dłuższa obecność w lochach i walka z potworami wyniszcza naszą postać.

Z kolei gracz-demon dysponuje sporą planszą na której może układać różnorodne układy swoich kostek, co pozwala mu wykonywać określone akcje. Układając na jednym polu kostki o jakiejś określonej sumie oczek, parzyste lub nieparzyste odpala określoną akcję: zdobywa żetony groźby służące do werbowania troglodytów, zmienia czasowo ich statystyki, ciągnie karty wydarzeń, lub nawet bezpośrednio rani bohaterów. Mechanizm ten przypomina mocno grę Kingsburg, jednak tu opcji jest do wyboru tylko kilka – w sam raz żeby mieć poczucie realizowania własnego planu, ale nie powodując irytujących przestojów.

Zjem cię, zjem cię, obedrę cię ze skóry, fot: Dżej

Oprócz tego zarządzania kośćmi gracz-demon wydaje żetony na przyzywanie nowych bestii i obaj gracze poruszają swoje postaci i walczą. Troglodyci są słabi, ale wciąż napływają nowe ich masy i w kupie są groźni, a każda kolejna rana ogranicza możliwości ludzi. Dodatkowo pan podziemi może w dowolnym momencie wprowadzić do gry demona. Potężną postać, której cechy są bardzo różne w zależności od scenariusza.

… przed przebywaniem w zamkniętych, niedużych pomieszczeniach,…

No właśnie. Bo gra jest oparta o scenariusze. W instrukcji znajdziemy ich sześć, ale autor i wydawca zadeklarowali wsparcie dla gry i konsekwentnie je realizują, publikując co miesiąc kolejne. Każdy ze scenariuszy zmienia charakter rozgrywki: inne są cele, inne kafle komnat i podziemi, inne czary Redeemera i inne karty wydarzeń. Sprawia to że niepowtarzalność rozgrywek jest naprawdę spora, a gra będzie żyła długo.

Przed podsumowaniem muszę jeszcze wspomnieć o wykonaniu. W sporym pudle z grą nie hula wiatr – jest ono – nomen omen – klaustrofobicznie ciasno napakowane elementami: olbrzymimi kaflami podziemi, kartami, planszami graczy i postaci, kośćmi, znacznikami i wreszcie kilkunastoma ręcznie malowanymi figurkami! Tak, tak! To nie kolejne figurki z szarego, chińskiego plastiku, które

możemy pomalować samemu. Tu otrzymujemy gotowy, świetnie wykonany produkt. Zresztą do któregokolwiek z komponentów trudno się przyczepić. Co więcej elementy gry idealnie mieszczą się w świetnie zaplanowanej wyprasce. Asmodee postawiło na jakość i udowodniło że można zrobić świetnie wykonaną grę z figurkami za mniejsze pieniądze niż produkowane w Chinach kobyły Fantasy Flight Games, w których łamią się później komponenty (vide Middle Earth Quest). Panowie z Ameryki – polecam korepetycje z zagospodarowania pudełka z grą, kontroli jakości i planowania stosunku cena-jakość we Francji.

… przeciwieństwo agorafobii – lęku przed przestrzenią.

Dary, czyli czary Redeemera mogą ratować życie.

Dary, czyli czary Redeemera mogą ratować życie

Tak, Claustrophobia okazała się całkowitym przeciwieństwem tego, czego się spodziewałem. Zamiast kolejnej kobylastej przygodówki, w której do zabawy potrzebuję pół soboty, kilku kolegów, a wcześniej kilku godzin studiowania zasad otrzymałem kompaktową, ślicznie wykonaną i niegłupią dwuosobową grę, przeznaczoną na godzinną zabawę. Grę opartą na scenariuszach, z przemyślanymi zasadami i ciekawymi mechanicznymi nowinkami. Grę która mogę wytłumaczyć współgraczowi w 10 minut, w którą mogę zagrać z żoną wieczorem po dniu pracy. Wreszcie, co chyba najważniejsze, grę która choć jest typową przygodówką oferuje naprawdę sporo decyzji i wymaga różnorodnego spojrzenia na każdą rozgrywkę, w zależności od konkretnego scenariusza i zasobów jakimi w nim dysponuję.

Szczerze trudno znaleźć mi wady tej produkcji. W swojej klasie kładzie konkurencję na łopatki, depcze i wgniata w ziemię. Nawet cena (ok. 180 złotych), biorąc pod uwagę ilość i jakość komponentów oraz dużą regrywalność i porównanie z konkurencją, jest bardzo przyzwoita. Jedyną, niedużą wadą gry o której wspomnieć trzeba jest niezbalansowanie niektórych scenariuszy. Faktycznie wydaje się, że gracz – człowiek staje zazwyczaj przed trudniejszym zadaniem. Jednak sam autor wyjaśnia że chciał żeby ludzie mieli trudniej, żeby czuli ciągły lęk i napięcie. Mi to nie przeszkadza – wygrana ludźmi smakuje wspaniale i faktycznie jest to zgodne z duchem gry.

Ja nie bawiłem się tak dobrze przy żadnej przygodówce od czasu pierwszych partii w Last Night on Earth.  Zdecydowanie polecam kupować w ciemno Claustrophobię wszystkim fanom mocnego klimatu w grach. Pozostali na pewno powinni spróbować u kolegi. Bez lęku! Ta choroba to przyjemność!

Plusy:

– chorobliwa dbałość o detale i piekielnie dobre wykonanie elementów,

– kostka (jak koń na torfowisku) jaka jest każdy widzi, ale nadal można z nią zrobić coś nowego. Ciekawa mechanika z nowatorskimi elementami,

– klimat, klimat i jeszcze raz klimat a mimo to decyzje do podjęcia zamiast bezmyślnej losowości,

– krótki jak na ten gatunek czas rozgrywki,

– scenariusze i wysoka regrywalność,

– świetny stosunek cena-jakość, obalenie tezy Games Workshop i Fantasy Flight Games że dobra, piękna gra przygodowa z figurkami musi kosztować niemal 100$. Nie musi!

Minusy:

– niektóre scenariusze wydają się niezbalansowane

Sprintem po grze:

yosz (4/5): Trudno coś tu zaplanować – losowe pomieszczenia, cechy postaci na podstawie rzutów kością. Decyzji trochę jest, ale też nie tak dużo…. tak bym mógł powiedzieć ktoś gdyby naprawdę chciał się przyczepić. Klimat wycieka z planszy (w końcu Ameritrash). System kostkowy sprawdza się fajnie, a decyzji jest w sam raz na krótki czas rozgrywki. Wykonanie jest bardzo dobre – wprawdzie nie tak dobre jak Space Hulka ale to i tak światowy poziom. No i figurki są pomalowane! Jak ktoś się zastanawia nad kupnem to niech przestanie. Kupić!

dzej (4/5): Kupić, kupić, kupić (jak sprzedacie, to kupić potem jeszcze raz 🙂 ). Pięknie wykonana gra, naprawdę ciekawy pomysł zarządzania kostkami i niezły klimat. Wszystko składa się na grę niemal idealną w swojej kategorii. Brakuję mi chociaż jednego rodzaju przeciwnika więcej, ale to już zwyczajne czepialstwo 🙂 Gra jest naprawdę warta swojej ceny.

bazik(4/5): niby mało decyzji, niby to już było (Space Hulk), a chętnie bym pograł więcej.  Szybko, lekko, przygodowo.

About

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger