Home | Cuba według Garpa… czyli mnie

Cuba według Garpa… czyli mnie

Muszę przyznać, że jestem niezwykle zaskoczona. Otóż, gdy co jakiś czas wśród graczy pada nazwa „Cuba” słyszę argument pokroju „Aaa, to ta gra co ma takie słabe opinie?”. Jestem tym zaskoczona wręcz podwójnie. Raz, że zarówno Rzut Oka jak i oceny w sklepach internetowych są jak najbardziej pozytywne. Po drugie – i co ważniejsze – jest to gra genialna 🙂 Dobrze, niech będzie, że WEDŁUG MNIE jest to gra genialna. I także wyłącznie WEDŁUG MNIE z niewiadomych względów kojarzy mi się z „Puerto Rico”. Ale to tylko takie babskie fanaberie 😉

Cuba to gra sklejona z różnych znanych elementów i pod tym względem może się na pierwszy rzut oka wydawać niespójna i może nawet sztucznie skomponowana. Na siłę wręcz? Rozgrywka na szczęście rozwiewa te wątpliwości. Wszystkie  składowe mechaniki świetnie wpasowują się w działania, których wachlarz staramy się rozwinąć i mocno też zazębiają. W każdej rundzie mamy więc zarówno zarządzanie indywidualną planszą, zagrywanie kart ról jak i licytację w ciemno.

Każdy gracz ma przed sobą swoje poletko z magazynem i zestaw kart. Na planszy głównej: po lewej nabrzeże z zacumowanymi statkami czekającymi na różne towary, u góry parlament, po prawej budynki, mniej więcej po środku targowisko. Wiem, bez opisu trudno byłoby zgadnąć…

W telegraficznym skrócie owo zupełnie bezpodstawne porównanie do klasyka okupującego – za przeproszeniem –  stolec BGG przedstawia się następująco:

Podobieństwa:

– Cuba to gra o rozwoju gospodarki. Stop. Uruchamiamy produkcję na plantacjach i ładujemy jej owoce (żeby była jasność, wśród owoców nie ma owoców) na statki, co przynosi nam punkty.

– Cuba to gra ról. Stop. Robotnik zbiera plony, handlarka… (hm, co może robić handlarka?), architekt jak to architekt dużo myśli i rysuje, zarządca aktywuje budynki, a burmistrz wysyła produkty i towary na statki (dlaczego akurat burmistrz?).

– Cuba to gra o budowaniu. Stop.

– Cuba to w końcu gra o ekonomii. Stop.

Różnice (odrobinę więcej niż podobieństw):

– Cuba jest duuuuuuuuuuuuużo ładniejsza od Puerto Rico. Wszystko jest także proporcjonalnie większe: kolorowe walce symbolizujące produkty, kafle budynków, monety, plansze, w końcu całe pudełko. Nie wspominając o samej Kubie większej od samego Portoryko.

Piękne drewno, nieprawdaż? To mój stół do grania z Ikei 🙂 Acha, a na nim trochę drobizny z gry.

– Cuba składa się z 6 rund, każda runda z kilku faz, z których zagrywanie kart ról jest tylko jedną, acz zasadniczą.

– Karty ról zagrywamy indywidualnie, tylko dla siebie, a nie dla wszystkich graczy (ale także raz użyta musi poczekać do następnej rundy). Poza tym, niektóre role dają nam wybór akcji alternatywnych obok podstawowych.

– O ile w PR plantacje tworzymy i z czasem ich przybywa, o tyle w Cubie następuje proces odwrotny. Zaczynamy grę z indywidualną planszą pełną pól produkcyjnych, które musimy stety/niestety (niepotrzebne skreślić) z rundy na rundę coraz bardziej zabudowywać.

– Same budynki stawiamy nie za pieniądze ale za surowce, które możemy także zebrać z własnej planszy. Cuba to nieliczna gra, w której mechanizm pt. zapłać 1 drewno i 2x kamień przypadł mi do wiadomo czego. Budynki służą natomiast przede wszystkim do zamiany czegoś w coś lepszego, np. produktów w towary, towarów w punkty, produktów na pieniądze, pieniędzy na… itd.

– Punkty w Cubie zbiera się na bieżąco, kilka razy w trakcie rundy:

* akcją Zarządcy, gdy aktywujemy budynki produkcyjne przynoszące pośrednio lub bezpośrednio punkty,

* zagrywając Burmistrza ładującego towary na statki (przykład dla ludu pracującego?) przy różnie punktowanych nabrzeżach,

* opłacając podatki i cło,

* oraz czerpiąc korzyści z subwencji.

Dwa ostatnie źródła punktów należą do fazy parlamentu. Bardzo dobrej i ciekawie działającej części każdej rundy. Otóż, po fazie zagrywania ról odpalamy walkę o przeforsowanie intratnych dla nas ustaw lub zniesieniu obowiązujących. Zwycięzca decyduje o prawach podatkowych, celnych, subwencjach (a z tego wszystkiego jest dużo punktów) oraz zmianach reguł gry na kolejną rundę. A któż nie kocha władzy?

Postaci jest 5, kolejek akcji 4. Nieużyta postać daje nam określoną w łapce ilość głosów w parlamencie na starcie debaty. Z moich obserwacji wynika, że najczęściej bywa nią handlarka. Władza w ręce kobiet pracujących! (Pulę głosów dopełnia kwota łapówki = licytacja w ciemno).

Co mi się w Cubie podoba a co nie.

W skrócie mogłabym powiedzieć, że podoba mi się wszystko, a nie podoba tylko jedna rzecz. I to też nie do końca „nie podoba”. No, ale może się jednak trochę rozwinę.

Cuba jest grą złożoną, z którą jednak dosyć szybko się zaprzyjaźniamy. Kluczem do sukcesu i przyjemności z rozgrywki jest poznanie 25 budynków, z których tylko 2 się powtarzają, reszta występuje w liczbie sztuk raz. Działanie budynków (przejrzyste ikonki) szeroko się zazębia, możliwe  jest budowanie różnorodnych kombosów,  których efektywność w dużej mierze zależy od naszej umiejętności obserwacji i przewidywania ruchów przeciwników, gdyż nierzadko ktoś podkupi budynek niezbędny nam do realizacji naszego własnego eldorado. I wtedy łagodnie mówiąc dupa.

Proszę państwa, po lewej mijamy biuro handlowe, bank i fabrykę cygar; po prawej…

Niezwykle udana jest faza parlamentu, dzięki której pieniądze nabywają znaczenia, zarówno jako środek pomocniczy w forsowaniu własnego zdania (klimatyczne przekupstwo w czystej postaci) jak i niezbędnego myta podatkowego. A nieoddanie cesarzowi tego co cesarskie w tej grze raczej nie popłaca. Przepychanki do parlamentarnej mównicy są bardzo emocjonujące i można się poczuć jak prawdziwy poseł Sekuła czy inny Kalisz.

Tak mogłoby wyglądać na Wiejskiej. U góry 4 stosy ustaw, u dołu aktualnie obowiązują: 4 peso podatku, cło na cytrusy, subwencja (czyli po ludzku punkty) za posiadane pola produkcyjne i zakaz parlamentarnego przekupstwa w kolejnej rundzie… To ostatnie najbardziej boli!

To, co osobiście uwielbiam najbardziej to indywidualna plansza. Zaczynamy, jak wspomniałam, z pełnym zapleczem produkcyjnym. Budynki jednak mieć trzeba. Poza tym, po tym naszym poletku biega sobie kurcgalopkiem jeden pionek, który robi zarówno za Robotnika jak i za Zarządcę (zależy od zagranej karty). Szkopuł w tym, że uaktywnia tylko wszystkie pola w rzędzie i kolumnie, na przecięciu których stoi. Drugi szkopuł w tym, że przestawiać można go jedynie gdy wciela się w ogorzałego umięśnionego robotnika… Ech, rozmarzyłam się… Wszystko to sprawia, że po postawieniu nowego budynku następuje ciekawy syndrom, pt. „Jak ja to źle postawiłem!” gdy nagle okazuje się, że nie da rady równocześnie wszystkiego co byśmy chcieli zebrać jak i aktywować. Po prostu bajka 😀

Fioletowy gracz zagrywa Zarządcę. Tym samym aktywuje 2 budynki w rzędzie i kolumnie z pionkiem. Zagrany Robotnik aktywowałby w tym samym obszarze plantacje cytrusów, trzciny i wody (yyy… plantacja wody?).

Ta jedyna rzecz, którą można by zmienić to ilość rund. Bo ta gra to trochę za krótka jest. Nie mówię tu o czasie, bo wbrew pozorom na 4-5 amatorów cygar z 2,5h trzeba liczyć. Ale mając w perspektywie postawienie tylko 6 budynków (istnieje znane ograniczenie do budowy 1 na rundę) to trzeba naprawdę się namęczyć, żeby zmaksymalizować punkty i rozwinąć skrzydła. Z drugiej strony, stanowi to dodatkowe wyzwanie i zmusza do większej ostrożności przy wyborze drogi. Nie ma aż takiego problemu przy grze z dodatkiem „El Presidente” gdzie dochodzą nowe akcje i można się umówić „nawet” na 8 rund. Więc tak naprawdę minus jest, ale jakoby go nie było…

Słów kilka jeszcze o interakcji.

Ograniczona liczba budynków na pewno zwiększa rywalizację. Ponadto, zagrywając karty ról w Cubie planujemy dwuwymiarowo: po kolei realizujemy swoje działania starając się te kluczowe wykonać przed innymi graczami. W PR wybieramy natomiast akcję dla wszystkich starając się nie zrobić innym lepiej niż sobie. Osobiście uważam to rozwiązanie za ciekawsze, niemniej w Cubie dochodzi  walka o parlamentarne zwycięstwo gdzie tenże aspekt „innym dobrze, ale sobie najlepiej” również się pojawia, więc po prostu gra obfituje w wiele okazji aby powalczyć ze współgraczami na różne wredne sposoby.

Podsumowując.

Cuba to mój osobisty numero duo, którego uwielbiam bezkrytycznie i którego ciągle mi mało. W ostatecznym porównaniu Puerto Rico wydaje mi się grą mało wymagającą (ałaaa! tylko nie w oko!). Oczywiście znajdzie się wielu graczy, którzy uznają, że PR jest bardziej spójne, przejrzyste i przyjazne. Ja w Cubie cenię – oprócz boskiego wykonania – większą mózgożerność, większą interakcję, większe ograniczenia – tutaj nie da się rozbuchać prężnego gospodarstwa  – i jak dla mnie po prostu większą radochę z gry. W Cubie – abstrahując już od słynniejszej siostry przyrodniej (którą nota bene też bardzo lubię) – nie zauważyłam słabych punktów, nie zauważyłam dłużyzn (choć myśli się nad ruchem na pewno intensywniej niż w PR), nie zauważyłam wad. Więc albo po prostu niedowidzę albo tej grze trzeba jednak dać szansę zamiast powtarzać plotki jakoby byłaby słaba. Goździkowa najzwyczajniej w świecie plecie bzdury ;P

Obszar rozgrywki z perspektywy grającego kota. Na pierwszym planie statek, który wkrótce zawinie do portu z miejscem na tytoń, jednego cytruska i dwie butelczyny dobrego kubańskiego rumu, mniam.

Konkurs nie-smsowy: na powyższym zdjęciu stojące pudełko Cuby zasłania 2 stosiki gier. Jakie to gry? Konkurs wyszedł przypadkowo, więc kilka pudełek jest banalnie prostych do rozpoznania.

Plusy:

– wykonanie

– przemyślana mechanika

– duża doza interakcji pośredniej

– trzeba główkować

Minusy:

– nie mam z kim grać

Autorzy: Michael Rieneck, Stefan Stadler

 

Grafiki: Michael Menzel, Yvon-Cheryl Scholten (nareszcie grafiki Menzela, które mi się podobają ;))

 

Liczba graczy: 2-5

 

Czas: 2,5h

folko (4/5) Cuba to jedna z tych gier, które wydają mi się bardzo dobre, które są ładnie wydane, dają sporo możliwości, a w które nie przepadam grać 😉 Dlaczego? No właśnie, do końca nie wiem. Tu raczej nie ma pojedynczych elementów, które źle nastawiają mnie do tego tytułu, po prostu szereg małych “ale” powodują, że gram w nią bez większego entuzjazmu. Cuba mimo różnic, przypomina Puerto Rico i zdecydowanie bardziej wolę właśnie zagrać w ten tytuł. Puerto jest dla mnie pełniejsze, ciekawsze, po prostu lepsze 🙂

yosz (4/5; z dodatkiem 5/5) Nie wiem co mnie w Cubie tak pociąga. W odróżnieniu od Folka ja właśnie wolę zagrać w Cubę niż Puerto Rico i to nie tylko dlatego że graficznie gra stoi na poziomie nieosiągalnym dla swojego starszego brata. Podoba mi się kombinowanie przy budowie budynków i zbieranie surowców z mini planszy. Drobnym minusem jest konieczność wymyślenia strategii już na samym początku gry i konieczności się jej trzymania – nie ma za wiele okazji na zmianę kierunku rozwoju. Dodatek do Cuby daje nowe możliwości i dodatkowe strategie do dyspozycji dla graczy – bez niego pewnie już nie będę chciał grać w Cubę.

ja_n (5/5) Cuba od początku przypadła mi do gustu. Niestety, podobnie jak Veridiana, uważam że jest niedoceniana, a winna temu jest plotka, jaka rozeszła się bezpośrednio po targach w Essen 2007 – wszyscy zaczęli powtarzać, że wtórna, że schematyczna, że przekombinowana. To pierwsze wrażenie niestety utrwaliło się i nawet pierwsze rozgrywki nie każdego przekonały – tak bywa gdy do gry podchodzi się z uprzedzeniami.  Dla mnie Cuba jest niezwykle przyjemną grą, w której gracze mają do dyspozycji sporo możliwości rozwoju i każda może prowadzić do wygranej. Jeśli już jesteśmy przy porównaniach do Puerto Rico, to w moim przypadku wybrałbym jednak Cubę – brak tu charakterystycznego dla Puerto Rico syndromu podkładania się niedoświadczonego gracza, który ułatwia bardzo grę temu kto siedzi po jego prawej, Cuba jest mniej ograna, świeższa, ciekawsza. No i ładniejsza.

About

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger