Każda gra ma swojego odbiorcę, każdy produkt ma… chciałoby się tak napisać, ale to nie prawda. Są gry które są słabe, bez względu na to kto do nich siada. Są też takie, które podobają się wybranym grupom, a to miłośnikom “mózgożerów”, a to zwolennikom “logicznych”, są gry dla dzieci, są dla niedzielnych graczy… Do kogo celowana jest dzisiaj opisywana gra, dowiecie się (lub nie ;p) dalej.
Ile razy kobieta zdobyła Spiel des Jahres? Takie pytanie mogło by paść na konkursie organizowanym przez sławetnego WC – czyli Wojtka Chuchli – na Pionku czy też w Świecie Gier Planszowych. W tym drugim przypadku pytanie należałoby do łatwych, w pierwszym już nie. Nie odpowiem na nie, poszukajcie sobie sami, ale zwyciężczyń nie jest wiele. Jedną z nich jest Susan McKinley Ross która w 2006 roku powołała do życia Qwirkle i tej grze bliżej chcę się dzisiaj przyjrzeć. Krąży anegdota, że Qwirkle wymyślił również dr Knizia. Przedstawił grę na jakimś konwencie, ale ku swemu zaskoczeniu podeszła do niego młoda dziewczyna, pokazała taką samą grę tylko… wydaną. Nie wiem ile w tym prawdy, ale wierzę że mogło tak być, a anegdota jest bardzo fajna.
Równie fajnie prezentuje się gra, dokładnie jej wygląd. W sporym pudełku znajdziemy papierową wypraskę, spory lniany worek i masę rewelacyjnych drewnianych klocków z sześcioma wzorkami w sześciu kolorach. Początkowo ładnie opakowane folią mieszczą się we wspomnianej wyprasce, po wyjęciu ich z folii trzeba wypraskę wyrzucić… bo miejsca jest za mało ;-). W pudełku jest jeszcze instrukcja w kilku językach – w tym w polskim – i tyle. Czy czegoś brakuje? Tak! Planszy służącej do punktacji. Nie wiem dlaczego jej nie ma, jedną z pierwszych rzeczy jakie należy zrobić po zakupie gry, to wydrukować sobie planszę – chyba że ktoś lubi zapisywać wyniki na kartce. Bardzo ładne plansze można znaleźć na bgg.
Instrukcja mimo wielu wersji językowych jest zaskakująco krótka. Nie ma się czemu dziwić bo w danym języku zajmuje aż dwie strony. Cóż, Qwirkle to nie skomplikowana gra, powiedziałbym że bardzo prosta, dwustronna instrukcja jest wystarczająca.
A jak wyglądają zasady? Gracz ma “na ręku” sześć klocków. Ustawia je sobie jak do domino, w swoim ruchu wykłada klocek, dokłada do wyłożonych na planszy i dobiera do sześciu. Celem jest takie dokładanie, by tworzyć zestawy w linii w tym samym kolorze ale innym kształcie, lub w tym samym kształcie ale innym kolorze. Maksymalnie zestaw może składać się z 6 klocków. Po wyłożeniu gracz liczy punkty. Punkty liczone są za układ jaki gracz wyłożył wraz z klockami które na stole już się znajdowały. Jeśli wyłożony klocek (klocki) pasuje do kilku układów (w poziomie i pionie) gracz otrzymuje za każdy punkty. Ile? Tyle ile klocków tworzy układ. Przykładowo, jeśli dołożył do dwóch leżących dwa kolejne (by uprościć np. w poziomie) to dostaje 2+2 = cztery punkty. Jeśli gracz utworzył układ składający się z sześciu klocków – zwany Qwirkle – otrzymuje premię 6 punktów. To wszystko.
Gra toczy się sama. Jest niesamowicie miodna, aż chce się wykładać klocki. Proste zasady, piękne wykonanie, miła rozgrywka… idealna gra? No cóż, nie ma takich…
Wszystko wygląda świetnie do momentu, gdy zauważamy że gra to znajdowanie najlepszego ruchu dla naszych klocków – co nie jest trudne. Ktoś powie, no tak, ale na tym polega granie, szukamy najlepszych ruchów, czy to w go, czy w szachach czy w Puerto Rico. Niby tak, ale w Qwirkle wszystko zależy od tego co mamy na ręce, czyli tego co wylosowaliśmy. Nie ma planowania, nie ma strategii. Gra jest niesamowicie losowa, najbardziej irytuje fakt, że często widzimy, że wygrana kompletnie nie zależy od nas, ot dolosowały nam się fajne klocki – to wygrywam.
Gdy to zrozumiałem, zrobiło mi się trochę smutno. Ta gra jest tak śliczna, tak fajnie się prezentuje a tu… okazała się grą rewelacyjną do niedzielnego ciasta, z graczami którzy normalnie w planszówki nie grają. To świetny zamiennik dla chińczyka, ale liczyłem na więcej. Zacząłem się zastanawiać, a gdyby wywalić premię z Qwirkle… pewnie byłoby lepiej. Pewnie tak, ale jednak… czy aby na pewno? Co by tu poprawić w tej grze, jak ją zmienić… Myślałem, myślałem i… coś mnie natchnęło. A może źle grałem?
Oczywiście nie chodzi o zasady, te są na tyle proste, że trudno coś tu pomylić. Chodzi o podejście… przecież nie blokowałem ruchów przeciwnika, grałem bardzo pokojowo. Na pierwszy rzut oka w Qwirkle nie da się blokować, ale to na pierwszy. W zasadach jest zdanie, żeby nie ustawiać układów pięcioklockowych, bo przeciwnik może to wykorzystać i wyłożyć szósty – a daje to, przypominam, dużą premię. To zdanie jest niby prawdziwe, ale często Qwirkle tworzy się również poprzez dołożenie dwóch do czterech – co jednak jest trudniejsze. A gdyby tak od razu blokować, tak układać klocki by utrudnić lub uniemożliwić ułożenie Qwirkle. Tak to jest rozwiązanie, takie partie od razu zyskują, stają się ciekawsze, ale mają jedną wadę. Tak grać muszą wszyscy. Qwirkle to gra dla 2-4 osób, jeśli chcemy grać agresywnie, blokować, to tak muszą grać wszyscy uczestnicy zabawy, w przeciwnym razie gracz grający normalnie psuje zabawę. Cóż, nie ma róży bez kolców, Qwirkle ma swoje zalety i wady, a “ostra” rozgrywka najlepiej sprawdza się przy dwóch graczach.
Wracając do pytania z początku recenzji… do kogo celowana jest gra? Na pewno spodoba się graczom niedzielnym. Jest prosta, przyjemna i ładna, czegoż chcieć więcej? Jeśli szukacie czegoś na prezent dla takich osób, Qwirkle się sprawdzi. Sprawdzi się w zabawie z dziećmi, uczy spostrzegawczości, jest szybka, co przy sporej losowości jest na pewno zaletą. Powinno spodobać się również osobom grającym we dwójkę, które będą konsekwentnie realizować strategię blokowania, którym nie straszny jest abstrakcyjny wygląd. Gra wtedy przestaje być taka miła, trzeba pogłówkować jak zablokować przeciwnika… ale niestety może zdarzyć się tak, że nasze najlepsze plany zepsuje źle/dobrze dolosowany zestaw klocków.
Mam pewien niedosyt względem tego tytułu, lubię go i będę do niego siadać czy to przy dwuosobowych ostrzejszych potyczkach, czy przy cieście i rozmowie w trakcie rodzinnych spotkań… ale ciągle mam wrażenie, że mógł to być lepszy tytuł… może gdyby jednak wymyślił go dr Knizia…
Veridiana (2.5/5) – dokładnie połowa oceny to według mnie sprawiedliwy osąd. Z jednej strony mamy odgrzewaną hybrydę Scrabble i Ingeniousa, z drugiej emocjonującą lekką rozrywkę do pogrania z rodzinką przy kawie. Z trzeciej strony mamy fatalne kolory i irytującą do bólu losowość, z drugiej pewną dozę planowania i myślenia przestrzennego. Okazuje się bowiem, że zasada układania klocków w jednej linii wcale nie jest taka intuicyjna. Natomiast tytuł SDJ to chyba nawet jak dla niedzielnych graczy gruba przesada.