Home | Keltis – Ze starej półki cz.9

Keltis – Ze starej półki cz.9

“… and Spiel des Jahres goes to… Reiner Knizia’s Keltis!” rozległo się na czerwonym dywaniku w roku 2008 i od razu wzbudziło niemałe kontrowersje. Mówiono, że tak naprawdę nagrodę przyznano nie grze, a jej autorowi, którego wypadało po tak długim i owocnym życiu zawodowym wreszcie nagrodzić. Pech tylko chciał, że postanowiono to zrobić akurat w roku, w którym Knizia nie zrobił żadnej dobrej gry…

Trudno mi jednak uwierzyć, że nie zrobił żadnej lepszej od Keltisa. W 2008 roku niemiecki matematyk i bankowiec wypuścił bowiem w świat kilka tytułów, z których Keltis niczym szczególnym się nie wyróżniał. Nie jest żadną tajemnicą, że gra jest kolejnym przykładem na Kniziowskie odgrzewanie kotlecika, czyli “wziąłem coś starszego, troszeczkę przerobiłem i wydałem jako nowy potencjalny hit”. Odgrzewane są w tym przypadku Zaginione Miasta, ale i pod tym względem Keltis nie jest wyjątkowy, bo w tym samym roku rynek przywitał także niezakamuflowaną planszową wersję Miast pt. Lost Cities: the Board Game. Co więc zadecydowało o “sukcesie” akurat Keltisa? (Być może odpowiedź kryje się w procedurze przeprowadzania SDJ, ale ja jej nie znam).

Wysublimowane wnętrze

Większe koniczynki przynoszą więcej punktów. Echo po "zakładach" z Zaginionych Miast

Herr Salomon 

Zmiana tematu (już nie szukamy miast, szukamy kamieni), powiększenie planszy, dodanie ozdobników nie wystarczyło, aby z niczego zrobić coś. Z pustego nawet Knizia nie naleje. Keltis nie jest jednak tak do ostatniej warstwy tektury zły. Irlandzki klimacik, specyficzna kolorystyka i reguły nie wymagające od grających żadnego, ale to żadnego wysiłku, potrafiły ująć kilka osób nawet z mojego najbliższego otoczenia. Musiałam więc, przynajmniej przez jakiś czas, w Keltisa grać. Zdarzyły mi się w planszówkowym życiorysie doświadczenia bardziej traumatyczne, ale cierpliwości starczyło mi na stosunkowo krótko. Współgracze musieli przestawić się na coś bardziej złożonego, czyli… cokolwiek, bo ze świecą szukać prostszej gry. Keltis  jest prostszy nawet od pierwowzoru. Zniwelowano element liczenia i ryzykownego obstawiania. Czyli jedyną rzecz, która była w miarę ciekawa.

Obfitość na planszy mylnie sugeruje ciekawą rozgrywkę

Jak zawsze u Knizii, grube żetony

 

Koniczynki na start 

Jakby jednak ktoś był ciekawy, o co chodzi w Grze Roku 2008, to chodzi o rzucanie kart z numerkami i przesuwanie palcem koniczynek po promieniście rozchodzących się torach na zielonkawej plaszy. Każdy tor jest innego koloru, na każdym koniczynki graczy ruszają od zera i zmierzają w kierunku drugiego końca. Im dalej zajdą, tym więcej punktów będą warte na koniec gry. Aby koniczynkę przesunąć o pole do przodu musimy rzucić kartę w kolorze danego toru. I, aby poudawać, że w grę grają gracze, a nie gra się sama (karty losujemy), mamy zasadę, że karty zagrywamy w porządku numerycznym. Tzn, kolejne rzucane karty w każdym kolorze wykładamy przed siebie w kolumnie, w której ich numery muszą albo iść w górę albo w dół (w Zaginionych Miastach szły tylko w górę. Postęp!). Po drodze nasze koniczynki zbierają na torach bonusy, dodatkowe żetony punktujące na koniec gry lub prawo do darmowego ruchu. No, wypisz wymaluj, powrót do przeszłości, Grzybobranie po liftingu…

Karciochy też nie brzydkie

Druga część Keltisa (Neue Wege, Neue Ziele) wprowadziła urozmaicone tory.

 

Zupa z kamienia

Nie wiem, co mogłabym więcej o Keltisie napisać, oprócz tego, że to właśnie na tę grę wymieniłam Scotland Yard, co po rozpoznaniu nowego tytułu przypłaciłam małym załamaniem nerwowym. Ale młoda byłam i głupia. Teraz już jestem tylko piękna… Uwierzyłam prestiżowemu tytułowi SDJ, uwierzyłam Knizii. Chociaż można też na upartego spojrzeć na Keltisa jak na przebłysk mrocznego geniuszu (w tle Knizia chichoczący złowieszczo). To jak z anegdotyczną zupą z kamienia, gdy robimy coś niby nowego, ale ze starych składników sprytnie wyłudzonych od zaintrygowanych smakoszy. Keltis do pradawnej receptury zupy, która brzmiała “przesuń i weź” dodał “kamień”, czyli układanie kart w wymuszonej pojedynczą decyzją kolejności. I voila, na pierwszy rzut oka może się wydawać, że gramy w coś odkrywczego. Tymczasem to tylko stara (dobra?) pomidorowa.

Ozdobniki

Plansza do Lost Cities: Board Game

 

Meta

Recenzja krótka, jak krótka była moja przygoda z Keltisem. Jeśli na swej planszówkowej drodze jesteście już troszkę dalej niż tuż po Eurobiznesie i Manewrach  Morskich (nota bene, bardzo fajnych!) to Keltisa omijajcie raczej szerokim łukiem. Chyba, że po ciężkim dniu macie ochotę się odmóżdzyć i bez budzenia z błogiego stanu zawieszenia szarych komórek mieć poczucie, że jednak w coś zagraliście.

* Recenzję dedykuję Geko 😉 

PLUSY: solidne i konsekwentne kolorystycznie wykonanie (choć nie nazwałabym go pięknym)

MINUSY: odgrzano prostą grę jeszcze bardziej ją upraszczając; odwołano się do przebrzmiałych mechanizmów kostkę zastępując kartami

Keltis, autor: Reiner Knizia, rok wydania: 2008

Wydawca w Polsce: Galakta

2 – 4 graczy, 30 minut,

cena: od 85 PLN 

yosz (2/5) – Słaba wersja Zagnionych Miast na więcej osób. Brakowało mi przede wszystkim emocji z dwuosobówki Kosmosu, a przedziwny temat  Keltisa raczej odstrasza niż zachęca.. nie żeby Zaginione Miasta miały bardzo mocny klimat, ale same grafiki stały w tej grze na o wiele wyższym poziomie

About

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger