Kiedyś byłem jednym z Was: planszówkowiczem. Lubiłem poznawać nowe gry, nie zamykałem się właściwie na żadne gatunki, ekscytowałem zapowiadanymi nowościami… Dziś inne gry już się nie liczą. Owszem, zdarza się niekiedy partyjka w któryś z klasyków, ale one nie cieszą już tak, jak dawniej. Co ja mówię: w ogóle nie cieszą. Zamiast radości, odczuwam najczęściej irytację: “Jak one mogą zabierać mi mój cenny czas?! Czas, który móglbym przeznaczyć na Netrunnera”.
Potraktujcie ten felieton jako ostrzeżenie dla potencjalnego nabywcy: UWAŻAJ KOLEŻANKO, PAMIĘTAJ KOLEGO – MOŻE ZDARZYĆ SIĘ TAK, ŻE JEŚLI ZACZNIESZ GRAĆ W NETRUNNERA, INNE GRY STRACĄ SWÓJ BLASK! To ostrzeżenie powinno zostać wypisane fluorescencyjną farbą na każdym pudełku. Minister Zdrowia zadowolił się twórczością na papierosowych paczkach, a nie zauważył, że popularność zdobywa nowe, podstępne uzależnienie. Czym oni się w tym ministerstwie zajmują, że tego nie dostrzegają?! Format LCG wsysa na zasadzie podobnej do klocków Lego: przede mną pudełko pełne klocków (klaser z kartami), w głowie na pełnych obrotach pracuje wyobraźnia – wystarczy tylko połączyć jedno z drugim… Możliwości wcielania w życie własnych pomysłów na konstrukcje talii są już teraz (podstawka + 4 dodatki) bardzo duże, a co miesiąc rosną jeszcze bardziej.
Nerwowo odświeżam stronę poświęconą Netrunnerowi na BGG. Co kilka-kilkanaście minut sprawdzam, czy są jakies nowe informacje o dodatku, który zadebiutuje na rynku za tydzień-dwa. Setki (tysiące?) graczy z całego świata nie mogą doczekać się przedpremierowego ujawnienia zawartych w nim kart. Dwadzieścia nowych wzorów. Rozumiecie to: DWADZIEŚCIA! Mogą całkowicie zrewolucjonizować grę. Każdy już teraz chce obmyślać taktyki, zastanawiać się nad wykorzystaniem ich we własnych taliach… Wśród tych zapaleńców – ja. Czekam, denerwuję się. Są! SĄ! FFG z właściwą sobie wredotą pokazało tylko cztery nowe karty, ale to zawsze coś! Ach, ta jest świetna… O rany, ta przegięta. A ta słaba. Ale zaraz. gdyby ją z tym zestawić, to… niezłe. Naprawdę niezłe.
Sama zasada działania karcianki kolekcjonerskiej, to jednak nie wszystko. Netrunner trzyma mnie w swoich cybernetycznych szponach przede wszystkim mechaniką rozgrywki, pełną blefu, zagrań paskudnych i wrednych, sytuujących się zdecydowanie poniżej pasa. Mechaniką, w której korporacja przygotowuje runnerowi prawdziwą ścieżkę zdrowia w postaci złośliwych programów chroniących serwery, a tenże runner, za pomocą przemyślnych trików, dąży do wywinięcia się z pułapek, ominięcia barier i strażników, celem wykradzenia tajnych korporacyjnych agend. Wymyślanie kolejnych podstępów, składanie trików w grywalne talie, to rozrywka sama w sobie. Rozrywka – dodajmy – nadzwyczaj absorbująca.
Zmywam naczynia. Wiecie, jak to jest: dłonie w pianie, mechaniczne czynności, myśli gdzieś tam sobie swobodnie fruwają… Moje jakoś zawsze dolatują w okolice klasera z kartami. “Czy ja naprawdę potrzebuję dwóch Janusów w talii? Zamiast nich może lepsze będa trzy Ichi? Tańsze, a mogą zadziałać z zaskoczenia. Muszę te Janusy wyrzucić. Lepiej teraz, bo później zapomnę”. Idę po klaser. Naczynia czekają 5 min. Czekają 10. Potem już 15, 20… “No bo skoro wyciagam Janusy, to i nie potrzebuję tyle Oversight AI do ich rezowania. Ale co dołożyć w zamian? A może to zbyt radykalna zmiana koncepcji…?”
No i tak sobie wymyślam kolejne talie. Właściwie w każdej wolniejszej chwili. A gdy nie wymyślam, to – choć na chwilkę – biorę w ręce karty. Przetasuję, zrobie próbny setup, coś mi wpadnie do głowy i…. już znowu wymyślam. To po prostu przednia zabawa. Wraz z nowym dodatkiem pojawia się możliwość ‘przytrzymania’ runnera na danym serwerze, dopóki nie złamie wszystkich znajdujących się na nim programów. Ach, już widzę tę korporacyjną paletę jeszcze bardziej wrednych zagrań, i jeszcze skuteczniejszych serwerowych pułapek, w które runner wpadnie niczym śliwka w sokowirówkę. JEŚLI wpadnie, bo przecież jakże dziką frajdę sprawi runnerom ich rozbrajanie czy unikanie!
Talia gotowa, pora na testy. Kolega też złożył coś nowego. Pora sprawdzić się w boju!
Spotykamy się na kawiarniane planszówkowanie. Torba pełna gier, którym obiecaliśmy szasnę już dawno temu. Czy tym razem się uda? Na początek pada jednak standardowe pytanie: “To co? Szybki Netrunnerek?”
Przegrałem.
“Cholera, jeszcze raz!”
Wygrałem
“No dobra, teraz ja będę korpo…”
Ups, dochodzi 21.30. Lokal zamykają za pół godziny. Nie ma sensu rozkładać już czegoś nowego. To co? Ostatni? Dobra! Kto teraz wygra, ten jest ‘Miszczu’!
I tak jest zawsze.
No, prawie zawsze. Tylko moja dziewczyna zachowała zdrowy sceptycyzm wobec Netrunnera. “Nie podoba mi się cały ten Cyberpunk. Jakoś nie mam ochoty” – powiedziała, a ja nie mogłem zrozumieć, jak można tak bluźnić przeciwko moim uczuciom religijnym.
Ale spokojnie. Mam plan: kupię Władcę Pierścieni LCG. Gdy już polubi składanie talii i karcianą mechanikę, gdy już złoży swoje własne karciane triki w przyjaznym, tolkienowskim świecie, pewnego starannie wybranego dnia zadam jej mimochodem bardzo, bardzo niewinne pytanie: “Kochanie, a może spróbujemy jednak Netrunnera?”