Home | Pozytywy negatywów, czyli czy warto pisać negatywne recenzje i dlaczego tak

Pozytywy negatywów, czyli czy warto pisać negatywne recenzje i dlaczego tak

RAT_111W ramach środowiskowej strefy Schengen robimy razem z chłopakami ze Znad Planszy małe pogadanki o planszówkach – Rozmowy Znad Planszy. W ostatnim odcinku pozwoliliśmy sobie porozmawiać o środowisku recenzentów nad Wisłą, a między innymi także o tym, czy należy pisać o złych grach. Albo choćby o kiepskich. Cienkich. Niedobrych. Zepsutych. Miałkich. Dobra, pewno już zrozumieliście. Nasza rozmowa okazała się być inspiracją dla kilku osób do ciekawych tekstów, przemyśleń i wynurzeń w ogólności wszelakiej. Nawet na gamesfanaticowym forum ktoś odgrzebał temat o złych recenzjach (Rzut Złym Okiem) i wykłada, że skoro wydawca zapłacił recenzentowi, to musi dostać pochlebną recenzję. Ile zapłacił? No jak to ile? Pudełko. Jedno. Z grą. To przecież zapłata. Ergo, o złych grach pisać nie należy, a jeśli już, to należy pisać dobrze, przedstawiać je w lepszym świetle. Inaczej, jak pisze specjalista od PR z forum, żaden marketer z wydawnictwa już nam gry do recenzji nie wyśle. Czy tak właśnie ma być?

Kim jest recenzent?

Recenzent jest kimś w rodzaju krytyka filmowego. Ktoś może o nim powiedzieć, że to niespełniony filmowiec (projektant gier planszowych). Frustrat, który lubi dokopać reżyserowi (sęp, który chce wyłudzić jak najwięcej gier od wydawców). Jasne, są takie osoby. Zawsze były i zawsze będą. A kim powinien być recenzent? Powinien być osobą, która ma za sobą możliwie wiele poznanych tytułów, potrafi się po nich poruszać, zna różnego rodzaju mechaniki, rozumie zależności pomiędzy poszczególnymi elementami gry, potrafi spojrzeć na tytuł przez pryzmat grupy docelowej, orientuje się w nazwiskach i wydawnictwach. Jednym słowem, pasjonat, osoba z zapleczem informacyjnym, popartym doświadczeniem. Oczywiście, przydałby się jeszcze dobry warsztat dziennikarski, umiejętność pisania dobrych tekstów, tak zwane “lekkie pióro”. Innymi słowy, recenzent (czy to książek kucharskich, filmów bułgarskich czy gier planszowych) powinien być dziennikarzem. Jasne, często to nie jest możliwe, nisza jest za wąska, ludzi za mało, a więc i nie ma za wielu osób odznaczających się wymienionymi wyżej cechami brak. Ale jeśli jednak mamy dostęp do osób na co dzień zajmujących się mediami, to, na miły Feld, korzystajmy z tego!

Kim jest marketer?

Jest duża różnica pomiędzy PR-em a dziennikarstwem. Ba, można powiedzieć, że PR-owcy i żurnaliści stoją po dwóch stronach informacyjnego muru. Zadaniem marketerów jest zalać nas pozytywnym (a zgodnie ze sztuką na dodatek prawdziwym, co często jest prawie awykonalne!) przekazem na temat swojego produktu. Zadaniem dziennikarzy jest wyłuskać informacje istotne i prawdziwe. Bez wartościowania na to co jest dobre i złe dla danego produktu, danej marki.

Dlatego też, kiedy PR-owiec wysyła grę do dziennikarza, by ten ją zrecenzował, podejmuje pewne ryzyko. Jeśli produkt, który promuje, jest dobry, z pewnością rzetelny recenzent dostrzeże jego zalety i o nich napisze. Może nawet się zachwyci! Oczywiście, wspomni też o ewentualnych wadach. Jeśli jednak PR-owiec chce, by o grze pisano wyłącznie dobrze, to najlepiej zrobi nie wysyłając żadnych egzemplarzy recenzenckich. Właściwie to najlepiej, gdyby nie sprzedawał też gry, bo a nóż, widelec, znajdzie się osoba, która powie, że jej akurat coś tam się nie podobało. No i co? I klops. Taki PR-owiec powinien wysłać wszędzie notkę prasową lub zlecić napisanie artykułów sponsorowanych, gloryfikujących produkt, oczywiście z zastrzeżeniem, że nie wolno zmieniać ani słowa w tekście, a do tego wyłączyć możliwość komentowania. Szczególnie, jeśli jednak w głębi duszy wie, że jego produkt to bubel.

Co z tymi złymi recenzjami?

Jeśli recenzent dostaje grę do opisania, to jego jedyna lojalność leży po stronie czytelników. Nie po stronie żadnego wydawnictwa. Bez czytelników nie będzie ani recenzenta ani wydawnictwa. Bez graczy nie ma gier. Kropka. Jeśli komuś wydaje się, że niepisanie o złych grach to sposób na utrzymanie miłości i pokoju na świecie, to jego sprawa. Można gry odsyłać do wydawcy, można bez recenzowania sprzedawać (albo, jak wolą niektórzy, sprzedawać wszystko, co się zrecenzowało).

Ale po to piszemy recenzje, po to spędzamy dzikie ilości godzin przy grach w różnych składach osobowych, wariantach i środowiskach, by rzetelnie wywiązać się ze swojego obowiązku, jakim jest opisanie recenzowanego produktu. Ktoś może powiedzieć “ale ja z tego nic nie mam”. Wyjaśnijmy sobie jedno. Jeśli Twoją jedyną motywacją do pisania o grach jest “coś z tego mieć”, to daleko nie zajedziesz. Sam sobie wybrałeś takie zajęcie. I jeśli musisz się pomęczyć, żeby pograć w kiepską grę, a potem spłodzić krytykującą ją recenzję, to trudno. Przynajmniej będziesz mieć świadomość, że wiele osób nie nadziało się na coś niefajnego.

Wyjaśnijmy sobie drugie. Niektórzy wydawcy bardzo się obruszają na choćby najmniejsze słowa krytyki. Ich prawo. Pytanie, czy im w ogóle recenzenci są potrzebni? Czy może tylko podwykonawcy, piszący pochwalne hymny w zamian za pudełko z grą. Większość wydawców jednak wie, że relacje z mediami polegają na dialogu, na przekonywaniu do swoich racji argumentami, a wreszcie, na słuchaniu mediów i ewentualnych korektach kursu. My, recenzenci, jesteśmy pasjonatami, hobbystami. Naprawdę kochamy grać w dobre gry. I o takich zawsze z radością i przekonaniem będziemy pisać. O tych złych też. Tylko radości będzie mniej.

About

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger