Home | Maj Najemników – O bratniej wojnie, czarnoksiężniku, tancerce i ametystach, czyli rozwiązanie konkursu kreatywnego

Maj Najemników – O bratniej wojnie, czarnoksiężniku, tancerce i ametystach, czyli rozwiązanie konkursu kreatywnego

Na uliczkach miasta Gaa’Fas jak zwykle panował radosny gwar. Xendoh, czarnoksiężnik w sile wieku, szedł niespiesznie przed siebie i podziwiał zmiany, które zaszły w okolicy. Zaledwie kilkanaście lat temu była to zapomniana przez ludzi i bogów osada o sypiących się murach. Dziś zaś Jej Wysokość Veridiana, władczyni Gaa’Fas i przyległych terenów, była jednym z najważniejszych i najbogatszych monarchów w okolicy. Po karczmach mówiono, że Królowa nigdy nie osiągnęłaby nawet połowy tego, co osiągnęła, gdyby nie rozum i charakter Królewskiej Namiestniczki, Aglonith, zwanej przez niektórych Królewskim Pingwinem ze względu na zamiłowanie do czarnych sukni bogato zdobionych białymi koronkami. Veridiana i Aglonith słynęły z ekstrawaganckich rozrywek organizowanych często i z rozmachem. Wyścigi dziwacznych, dwugarbnych, piaszczysto-żółtych koni sprowadzanych z odległych, gorących krain cieszyły się ogromnym zainteresowaniem tak wśród pospólstwa, jak i wśród bogatych kupców i podróżujących arystokratów. Długie wizyty tej drugiej grupy w Gaa’Fas miały zbawienny wpływ na stan miejskiego skarbca. Podczas gdy baronowie i komesi przegrywali znaczne sumy w zakładach o zwycięzcę biegu, ich żony i córki bawiły w królewskich ogrodach z damami dworu. Szlachetne panie potrafiły spędzić tam całe godziny, ustawiając i przestawiając misterne kompozycje z miniaturowych domków, kryształowych mis z wodą imitujących jeziora i malutkich drzewek kwitnącej na różowo wiśni posadzonych w donicach. Te ostatnie, noszące egzotyczną nazwę “bonsai”, sprowadzono ze wysp na wschodzie na polecenie samej Królowej Veridiany. Gdy akurat nie odbywał się żaden wyścig, pospólstwo, jak wszędzie na świecie, gromadziło się wieczorami w karczmach. Lecz nawet pod tym względem Gaa’Fas było wyjątkowe – chłopi, robotnicy, praczki, parobkowie i dziewki służebne nie zabawiali się oglądając bijatyki na pięści czy oddając ordynarnej grze w kości. Najpopularniejszą rozrywką w tym mieście była gra w karty. I to nie byle jakie karty, a miniaturowe dzieła sztuki przedstawiające na ogół owoce. Nieraz zdarzało się, że nawet żebrak miał swoją talię z wyrafinowanymi wizurenkami śliwek, jabłek i innych pyszności. Cała wyjątkowość Gaa’Fas nie mogła jednak uchronić go przed wojną, która wisiała w powietrzu jak ciężkie powietrze tuż przed burzą. To właśnie z tego powodu Xendoh został wynajęty.

Nagle jakiś ruch delikatnej, fioletowej tkaniny przykuł uwagę czarnoksiężnika, wyrywając go z zamyślenia. Jego oczy spotkały się na kilka długich sekund z oczami pięknej kobiety, skąpo odzianej w śliwkowe jedwabie i wrzosowe szyfony. Sądząc po znaku cechowym i wyjątkowej gracji ruchów, była tancerką. Dziewczyna otrząsnęła się wreszcie, omiotła szybkim spojrzeniem skórę białego wilka zawieszoną na ramionach maga, kamienie wprawione w pas spodni i krótki błyszczący miecz przytroczony do tegoż. Musiała gwałtownie zdać sobie sprawę z rangi osoby, której uwagę na siebie ściągnęła, bo jej ukłon, choć niewątpliwie zręczny i pełen wdzięku, miał w sobie cień paniki. Zastygli tak na kolejną chwilę, pośrodku ruchliwej i hałaśliwej ulicy, ona – nimfa o alabastrowej skórze, jedwabistych, kruczoczarnych włosach, drobnych piersiach rysujących się wyraźnie za linią nieco zbyt głębokiego dekoltu i głowie zgiętej w ukłonie, on – taksujący ją spojrzeniem, pełen zachwytu dla jej urody, uważny obserwator. “Jest mną zafascynowana” – pomyślał nagle Xendoh – “obawia się mnie, ale jednocześnie coś ją do mnie przyciąga”. I już w tej samej chwili miał dla uroczej tancerki gotowe miejsce w swojej intrydze, która miała zapobiec wybuchowi wojny. Trzema spokojnymi krokami pokonał dzielący ich dystans i położył silną dłoń na jej kruchym ramieniu. Z jego serca wypłynęła niewielka kropla mocy – manifestacja woli, nic ponad to. Magia popłynęła przez silną, męską rękę i zatrzymała się na delikatnej kobiecej skórze. Czarnoksiężnik uśmiechnął się, zadowolony ze skutków tego drobnego czaru. Przez następne kilka godzin tancerka poczuje miłe ciepło rozlewające się po całej skórze, ilekroć o nim pomyśli. Nic ponad to. Zaklęcie nie miało wpłynąć na jej wolę, jedynie dać jej dobitnie do zrozumienia, kto żąda jej pomocy.

– Potrzebowałem właśnie kogoś takiego jak ty – wyszeptał jej do ucha. – Przyjdź za kilka godzin do Gildii Magów, będę miał dla Ciebie wyjątkowe zadanie. –
To powiedziawszy, poszedł przed siebie, nie czekając na odpowiedź. Czekała go audiencja u samej Miłościwie Panującej Veridiany, nie mógł sobie pozwolić na dużą zwłokę.

•••

Xendoh siedział rozparty w wygodnym fotelu naprzeciwko kominka w salonie Gildii Magów. Cały świat wydawał się dokładać wszelkich starań, aby wszystko ułożyło się po jego myśli. Wciąż świeże wspomnienie audiencji wywoływało u niego pełen satysfakcji uśmiech. W pałacu królewskim Veridiana i Królewski Pingwin powitały go obie ze wszelkimi honorami, jakby był co najmniej księciem sąsiedniego miasta, a nie najemnikiem. Zanim zdążył wyrazić jakiekolwiek życzenie, Królowa podwoiła kwotę, jaką miał dostać za wywiązanie się ze swojego zadania, nakazała skarbnikowi wypłacić mu sowitą zaliczkę i oddała pod jego rozkazy całą Gildię. Najwyraźniej widmo wojny stawało się coraz bardziej realne. Królewska Namiestniczka zaaprobowała jego plan i natychmiast rozkazała, aby Korpus Dyplomatyczny spełnił wszystkie jego polecenia bez zadawania zbędnych pytań. Obecnie czterech młodych czarnoksiężników, opłaconych szczodrze przez miejski skarbiec i oddanych do jego dyspozycji zgromadziło się przy stole i uważnie słuchało jego poleceń. Dwie urodziwe dziewki służebne krzątały się wokół, uzupełniając puchary winem, dokładając do ognia i donosząc co rusz kolejne tace z przekąskami. Wykazywały przy tym nadzwyczajną gorliwość w usługiwaniu mu. Cieszył go również list na eleganckiej papeterii, dostarczony niedawno przez posłańca. Gęste rzędy ozdobnych liter zostały bardzo starannie wykaligrafowane, udekorowane cennym karminem i otoczone misterną floraturą. Równie staranny był dobór słów. To zarządca Gildii Kupców zadał sobie (czy raczej swojemu skrybie) tyle trudu, aby przekonać go, iż miejscowi handlarze dostarczą mu wszystkich niezbędnych do wykonania jego zadania ingrediencji w znacznie niższej cenie niż konkurencja z sąsiednich miast. Było to bardzo rozsądne posunięcie z jego strony – czarnoksięstwo stanowiło bowiem bardzo kosztowny do uprawiania fach. Przygotowanie umowy handlowej zlecił jednemu ze swoich podwładnych, dodając do pierwotnie planowanej listy zakupów znaczną ilość ametystów szlifowanych w gemmy i granitową misę, zaznaczając, iż naczynie koniecznie musi być ozdobione odłamkami pochodzącymi z tych samych kamieni, które zostaną dla niego oszlifowane. Kończył właśnie wykładać pozostałym czarnoksiężnikom ich rolę w tworzeniu kul magicznego ognia, gdy do sali weszła nieśmiało tancerka, którą spotkał tuż po przyjeździe do miasta. Zawahała się, widząc iż trafiła na spotkanie, przywołał ją więc do siebie gestem dłoni. Podeszła do niego, ściągając na siebie znacznie więcej uwagi magów, niż zapewne by chciała – jej zręczne, kocie ruchy nie mogły pozostać niezauważone. Skinieniem ręki nakazał jej usiąść na miękkim dywanie u stóp jego fotela i jak gdyby nigdy nic, kontynuował instrukcje.

– Możecie się teraz zająć przygotowaniami. Spotkamy się na wzgórzu na zachód od miasta o północy – zakończył. Czarnoksiężnicy rozeszli się z lekkim ociąganiem. Xendoh został sam na sam z tancerką, której mina i wbity w posadzkę wzrok zdradzały mieszaninę ekscytacji, ciekawości i strachu.
Już otwierał usta, aby i jej wyłożyć rolę, jaką miała spełnić w jego planie, gdy nagle zdał sobie sprawę, że dziewczyna jest zbyt onieśmielona, aby się odezwać. Rozbawiło go to do tego stopnia, że wbił w nią swoje przeszywające spojrzenie i czekał.
– Jestem na wasze rozkazy, mistrzu czarnoksiężniku – wykrztusiła z siebie wreszcie. Jej łamiący się głos, któremu ze wszystkich sił starała się nadać pełen szacunku ton, wzbudził w nim ławkawsze uczucia do dziewczyny.
– Chodź ze mną – odpowiedział. Pomógł jej wstać, objął opiekuńczym gestem i poprowadził do pracowni w najwyższej wieży, oddanej przez Gildię do jego dyspozycji. Gładził w milczeniu obnażone ramię tancerki, gdy pokonywali kręte, strome schody. Niemałą satysfakcję sprawiało mu obserwowanie, jak napięte mięśnie rozluźniają się, a z twarzy ich właścicielki stopniowo znika strach – pod wpływem samego jego dotyku, bez żadnych czarów. Gdy weszli do laboratorium, poprowadził ją do okna, skąd mieli dobry widok na sąsiednie miasto, Grea’Pel.
– Jak cię zwą? – spytał.
– Lynnea, mistrzu.
– Spójrz więc, Lynneo. Król Nataniel I gromadzi pod murami swojego miasta armię barbarzyńców z północy, najemnych zabójców z całego świata i wschodnich szamanów o wątpliwej reputacji. Żadne słowa jeszcze nie padły, ale tylko skończony głupiec nie domyśliłby się, że Grea’Pel szykuje się do wojny. Wystarczy trochę wiedzy o koligacjach między poszczególnymi władcami w okolicy i sytuacji sąsiednich miast, żeby wydedukować, że Nataniel zamierza uderzyć na Veridianę. Jego miasto jest równie stare jak góry, które je otaczają i od zawsze było potęgą. Jego duma cierpi więc na tym, że Gaa’Fas w ciągu niewiele ponad dekady osignęło tak znaczącą pozycję. Nie jest w stanie nic poradzić na bogactwo tego miasta. Koneksje Aglonith z Luc’Gae i Rum’Mes są zbyt silne, a dopóki te odległe metropolie dostarczają Gaa’Fas swoich najlepszych towarów ze znaczącymi zniżkami, będzie ono lokalną stolicą wyszukanych rozrywek, ściągającą możnych z całej okolicy i pustoszącą ich sakiewki. Aby zachować swoją pozycję, musi więc podbić rosnącą w potęgę Królową zbrojnie i uczynić ją swoją lenniczką. Oczywiście, nie zamierzamy do tego dopuścić. Możesz usiąść – wskazał jej miękki fotel, a sam podszedł do stołu zastawionego suszonymi ziołami w szklanych słojach, obsydianowymi naczyniami w tajemniczych kształtach i instumentami, których przeznaczenie musiało stanowić nie lada zagadkę dla każdego niebędącego magiem.

– Główną obroną Gaa’Fas – kontynuował swój monolog, wybierając starannie składniki i wrzucając je do niewielkiego kociołka stojącego na ogniu – będą kule czarodziejskich płomieni. To śmiercionośna broń, która po stworzeniu może zawisnąć w powietrzu i trwać całe lata, niewrażliwa na deszcz i mróz, zawsze gotowa do użycia. Jedna taka kula wystarczy, żeby rozbić doszczętnie kilka chorągwi, a do tego nie da się jej, w przeciwieństwie do najemnych armii, przekupić, zastraszyć ani zauroczyć. Mój kontrakt obejmuje stworzenie dwudziestu takich kul. Jeśli uda mi się to zrobić dostatecznie szybko, być może Nataniel przerazi się wystarczająco, aby ugiąć przed Veridianą kolana bez walk i zbędnego przelewania krwi. Ale muszę się spieszyć i ukończyć zadanie, zanim pod Grea’Pel zgromadzą się siły zdolne wziąć Gaa’Fas szturmem. Tymczasem, nie mam wystarczających źródeł mocy, żeby stworzyć coś tak potężnego w tak krótkim czasie. Zasoby, którymi dysponuje Gildia w tym momencie wystarczą na stworzenie trzech kul. Gildia Kupców sprowadzi dla mnie potężne artefakty, a Gildia Łowców spróbuje dostarczyć mi kły smoka, jeśli otrzymają potrzebne wsparcie, to powinno wystarczyć na kolejne dziesięć kul. Jestem pewien, że znajdę więcej źródeł mocy. Ale na to potrzebuję czasu. Twoją rolą będzie kupienie mi tego czasu. Wypij to – podał jej czarkę wypełnioną parującą cieczą o intensywnym zapachu melisy, werbeny i szałwi. – Nie bój się, to tylko mieszanka ziół doprawiona odrobiną magii, pomoże Ci się uspokoić i doda odwagi.

– Co dokładnie mam zrobić, mistrzu? – spytała, między jednym łykiem a drugim. Xendoh stłumił cisnący się na jego twarz uśmiech. Mała tancerka wreszcie się odezwała bez wyraźnego pytania i nie należało tłumić jej rodzącej się odwagi rozbawieniem z tonu jej głosu.
– Pojedziesz pojutrze do Grea’Pel razem z dyplomatą z dworu Veridiany. Na zamku Nataniela odbywa się tradycyjny coroczny bal. Dasz pokaz tańca, w ramach “prezentu Gaa’Fas dla sąsiada, którego przyjaźń mamy nadzieję zachować”. Powinnaś olśnić wszystkich na sali – im bardziej czarująca będziesz, tym mniej osób będzie cokolwiek podejrzewać. Jeśli miejscowy mistrz Gildii Tancerzy zaproponuje ci wstąpienie do niej, podpisz dwumiesięczny kontrakt na występy – to wystarczająco długo, żeby nie budzić podejrzeń i wystarczająco krótko, żebyś zdążyła wrócić do Gaa’Fas, jeśli sytuacja zacznie robić się gorąca. Jeśli nie dostaniesz propozycji, nic straconego. Najważniejszą rolę masz do odegrania w trakcie balu. Będziesz moimi oczami i uszami, przedłużeniem mojej ręki. Na balu będą zapewne znaczne osobistości, które Nataniel będzie próbował wynająć. Wybiorę spośród nich dwie takie, których przyłączenie się do Veridiany podkopie morale armii, która gromadzi się pod Grea’Pel – to da mi potrzebny czas, żeby działać. Poinstruuję cię dokładnie, co masz robić, kiedy skończę pracować nad niezbędnymi zaklęciami. Teraz zadbaj o swój taniec. Zarządca Gildii odda ci do dyspozycji salę do ćwiczeń, lepiej, żeby jak najmniej osób wiedziało o twoim zadaniu. Każę zaraz wysłać do Gildii Tancerzy notatkę, że wynająłem cię na wyłączność na najbliższe tygodnie i stosowny odsetek ceny, więc nikt nie powinien się martwić twoją nieobecnością. Swoją drogą, pomówmy o zapłacie. Jakiej nagrody oczekujesz za wykonanie zadania?
– Ja… – Lynnea znów wbiła wzrok w parkiet.
– Rozumiem – Xendoh pogładził ją po włosach w uspokajającym geście – nie musisz odpowiadać teraz. Możesz się najpierw zastanowić. – Zawahał się lekko, po czym dodał:
– Jeśli chcesz, możesz przyjść o północy na wzgórze i obejrzeć, jak tworzymy kule ognia. Oczywiście pod warunkiem, że nie będziesz przeszkadzać.

•••

Xendoh stał na szczycie wzgórza. Zapach jaśminów, bzów i magnolii wokół niego był wręcz oszałamiający. Na łąkach wokół miast rozkwitła mnogość niezapominajek, stokrotek i dzwonków. Z kolei do miast ściągnęli opłaceni przez królewskie skarbce magowie, szamani, wojownicy, łotrzykowie, barbarzyńcy i robotnicy. To był wyjątkowo kwiecisty maj. Maj najemników. Dochodziła północ. Pomocnicy czarnoksiężnika skończyli już kreślić na ziemi krąg. Uzupełniali go teraz, wbijając w miękką glebę kryształy, od których bił przedziwny blask. Xendoh nadzorował przebieg prac, choć właściwie nie było czego nadzorować – magowie oddani do jego dyspozycji byli biegli w swoim fachu, nie musiał niczego korygować. Kątem oka zauważył, że na wzgórze przybyła również Lynnea. Tancerka przycupnęła na konarze drzewa w odległości kilkudziesięciu kroków od kręgu i wpatrywała się z fascynacją w kryształy. Czarnoksiężnik skinął jej głową na znak, że może pozostać tam, gdzie jest. Wreszcie wszystko było gotowe. Xendoh zajął miejsce w środku kręgu, otoczony przez swoich pomocników. Rozpoczął inkantację. Pozostała czwórka zgodnie mu wtórowała. W powietrzu zaczęły pojawiać się iskry, z których wkrótce wybuchły płomienie. Języki ognia tańczyły, mieniły się czerwienią i złotem, wirowały w dzikim i skomplikowanym układzie, aż w końcu zaczęły zbliżać się do siebie i łączyć ze sobą. Kręciły się wokół wspólnej osi, coraz bliżej i bliżej siebie, aż wreszcie połączyły się w jedną, olbrzymią kulę. Lynnea jęknęła z zachwytu i przerażenia. Żaden z czarnoksiężników nie zwrócił uwagi na ten dźwięk. Byli skupieni na uniesieniu uformowanej sfery, zawieszeniu jej w wyznaczonym miejscu. Jeszcze tylko trochę mocy, jeszcze tylko ostatnie dźwięczne słowa zaklęcia i ognista kula stanowiła samoistny, niewymagający kontroli byt, okrążający leniwie najwyższą wieżę królewskiego zamku. Xendoh nie zamilkł jednak. Był zmęczony, nie zamierzał jednak pozwolić sobie na przerwę. Rozpoczął inkantację od nowa. Zamilkł dopiero, gdy trzecia kula znajdowała się na swoim miejscu. Przyglądał się długo swojemu dziełu. Gdy był pewien, że wszystko poszło jak należy, odwrócił się i zrobił dwa kroki przed siebie. Po czym upadł. Przeklął się w duchu, zły, że nie przewidział, jak ciężko jego organizm zniesie trzykrotne rzucenie równie potężnego zaklęcia.

Dwa uderzenia serca później była już przy nim Lynnea, z przerażoną miną i bukłakiem wody w ręce.
– Mistrzu. Mistrzu Xendoh – jej ton był pełen paniki, w kąciku oka błyszczała łza.
– Spokojnie, mała tancerko. Nic mi nie jest – jego zmęczony ton i urywany oddech przeczył jednak temu stwierdzeniu. – To tylko zmęczenie, nic więcej.

Czarnoksiężnik podparł się dłońmi i usiadł na miękkiej ziemi. Dopiero teraz znaleźli się przy nim pozostali magowie. Oni też zdradzali oznaki osłabienia. Dziewczyna zdawała się ich nie widzieć, nie wyglądała też, jakby dotarły do niej zapewnienia, że wszystko w porządku. Mocowała się z rąbkiem własnej sukni. Jej delikatne dłonie nie były przyzwyczajone do wysiłku, ale wreszcie udało się jej oderwać fragment – kosztownej zapewne – tkaniny. Polała go wodą z bukłaka i z pietyzmem otarła nim czoło czarnoksiężnika. Xendoh wziął z jej rąk bukłak i wypił resztę wody. Mimo zmęczenia, które zwaliło go z nóg, czuł satysfakcję. Za jednym zamachem zdobył nie tylko trzy kule ognia dla swej mocodawczyni Veridiany, ale też lojalność Lynnei. “Dobrze zrobiłem, pozwalając jej tu przyjść” – pomyślał – “pokazałem jej rzeczy, których nikt inny by jej nie pokazał i zdobyłem tym jej wierność. To nie perspektywa dużych pieniędzy ją do mnie przyciąga, tylko fascynacja magią. A to znaczy, że nikt nie przeciągnie jej na swoją stronę. Wykona swoje zadanie dla mnie.”

•••

Lynnea, ubrana w ozdobiony perłami, piaskowożółty podróżny płaszcz, szła między straganami na głównym rynku Grea’Pel. Miała jeszcze kilka godzin, nim nadejdzie czas, by udać się na zamek Króla Nataniela, mogła go więc przeznaczyć na zakupy. Zwłaszcza, że w jej sakiewce brzęczało chyba więcej złotych monet, niż widziała przez całą resztę swojego życia, a kosztowny płaszcz, który otrzymała od Korpusu Dyplomatycznego Jej Wysokości Veridiany sprawiał, że kupcy prześcigali się w zabieganiu o jej uwagę. Jeden z nich właśnie przekonywał ją, że srebrna szpila do włosów ze szlifowanym w kształt róży ametystem będzie idealnie pasowała do jej urody. Lynnea szybko oceniła sytuację. Stać ją było na zakup klejnotu bez znacznego uszczuplenia swojej sakiewki. Przypomniała sobie dwie arystokratki, które minęła chwilę temu, głośno komentujące nieadekwatnie dużą cenę ametystowej róży i zdała sobie sprawę, że to właśnie o tej szpili mówiły. Krótkie spojrzenie na zawartość straganu pozwoliła jej stwierdzić, że mężczyzna ma mnóstwo wyrobów z ametystu, na które najwyraźniej popyt w Grea’Pel był niewielki. Tancerka zwietrzyła okazję, by przyczynić się jeszcze nieco bardziej swojemu zadaniu i zdobyć uznanie czarnoksiężnika. Zrobiła zachwyconą minę i z entuzjazmem sięgnęła po sakiewkę.

– Bądźcie po stokroć błogosławieni, dobrodzieju. Zawsze chciałam mieć podobny klejnot, och, ametysty są takie piękne. A gdy wreszcie otrzymałam dobry kontrakt i mam pieniądze, które pozwalają na zakup kamieni szlachetnych, do Gaa’Fas przybył ten przeklęty czarnoksiężnik i wszystkie dostawy ametystów i rubinów, które dostaje Gildia Kupiecka, trafiają prosto do niego. Biżuteria osiąga przez to takie ceny, że chyba nawet sama Veridiana, oby wiecznie zasiadała na naszym tronie, nie byłaby w stanie sobie pozwolić na zakup – Lynnea zrobiła zbolałą minę i udała, że zupełnie nie zwróciła uwagi na błysk, który pojawił się w oku kupca po usłyszeniu tej, przesadzonej znacznie, wiadomości. – A teraz wy spełniacie moje marzenie, dobrodzieju. I to za tak niską cenę! Niech was bogowie błogosławią. – Tancerka nie targowała się, zapłaciła za szpilę i natychmiast wpięła ją sobie we włosy. Wybrała ze straganu jeszcze pierścień z podobnym wzorem, również z ametystu i za niego również zapłaciła bez targowania się. Wszystko to w akompaniamencie zachwytów nad asortymentem kupca i licznych błogosławieństw. Na koniec zapewniła go jeszcze, że odwiedzi jego stanowisko zawsze, gdy będzie w Grea’Pel. Odchodząc, zauważyła kątem oka, że kupiec pakuje swoje towary, choć do końca targu zostało jeszcze dobre kilka godzin. Zadowolona z efektu, który osiągnęła, postanowiła poszukać jeszcze kogoś, na kim mogłaby powtórzyć tę sztuczkę.

•••

Xendoh siedział przy oknie swojej wieży. Na stole przed nim leżała wypełniona wodą marmurowa misa, zgodnie z zamówieniem ozdobiona odłamkami ametystów. Obok niej stał kielich wysadzany bogato lapisem lazuli. Spojrzał na słońce, które stało już nisko. Bal musiał się rozpocząć. Czarnoksiężnik wrzucił do wody garść złocistego pyłu z jedwabnego woreczka i wyszeptał zaklęcie. Woda spieniła się, zabarwiła na ciemnozielono, po kilku sekundach stała się niebieska, aż wreszcie uspokoiła się. Zgodnie z oczekiwaniami, zamiast własnego odbicia, ujrzał w misie Lynneę. Wyglądała olśniewająco. Suknia, którą miała na sobie w dniu, gdy pierwszy raz ją zobaczył została poprawiona nieco przez krawca. Mieniła się teraz licznymi ametystami oszlifowanymi w gemmy, które osobiście napełnił mocą. To dzięki nim mógł teraz ją widzieć. Największy klejnot był wprawiony w dusik ciasno przylegający do jej szyi. Za jego pomocą będzie mógł dać tancerce sygnał. Przez jej ramiona przewieszony był aksamitny szal z frędzelkami zakończonymi maleńkimi fragmentami lapisu lazuli. Xendoh czekał, aż rozpocznie się jej taniec, obserwując, na ile pozwalał mu zasięg zaklęcia, zgromadzonych gości. Nie bez satysfakcji zauważył, że na zamku Nataniela gości Taladrielle – znana i wpływowa tancerka, odziana tego dnia w fioletową suknię, zbliżoną krojem do stroju Lynnei. Co więcej, klejnoty Lynnei były znacznie bardziej wartościowe. Jeśli Taladrielle zgodnie z zamysłem Nataniela miała po tym balu przyłączyć się do Gildii Tancerzy w Grea’Pel i swoją sławą pomnożyć jej zyski… cóż, raczej tego nie zrobi po tym, jak przyćmiła ją nieznana nikomu dziewczyna z Gaa’Fas. To drobne zwycięstwo, choć zupełnie nieplanowane, dostarczyło mu mnóstwo satysfakcji. Jego mała tancerka zaczęła wreszcie swój popis. Zapewne był olśniewający, ale Xendoh nie miał czasu go obserwować. Przyglądał się gościom, oceniał rangę miejsc, w których zostali usadzeni, kosztowność strojów, wyrazy twarzy, profesje. Wreszcie zdecydował. Dwóch kleryków siedziało bardzo blisko samego króla Nataniela. Sądząc z pory dnia, wkrótce przeproszą towarzystwo i udadzą się na stronę, aby odbyć modły. Idealna okazja. Czarnoksiężnik odczekał, aż Lynnea zbliży się do nich w swoim tańcu i szybkim ruchem kciuka zatoczył krąg w wodzie. Woda znów zafalowała, a tancerka najwyraźniej bezbłędnie odczytała nagły przypływ ciepła w jej dusiku, gdyż wykonała zręczny ruch szalem wokół własnej głowy. Zgodnie z planem, dwa niemal niezauważalne fragmenty lapisu lazuli odczepiły się od szala i potoczyły po stole. Mag przeniósł dłonie z misy do kielicha i skupił się na inkantacji, obserwując kątem oka zachowanie odłamków klejnotów. Czar zadziałał. Skrzące się kruszyny przyczepiły się do szat kleryków. Teraz pozostało rzucić właściwe zaklęcie. Utrzymać połączenie, zawładnąć ich umysłami…

Inkantacja trwała niemal godzinę, Xendoh nie myślał o niczym innym, nie czuł zmęczenia, właściwie w ogóle nie czuł własnego ciała, a jedynie płynącą w nim magię. Wreszcie zobaczył w misie kleryków wracających z modłów i kłaniających się królowi.
– Racz wybaczyć, o Dostojny – czarnoksiężnik musiał wytężyć słuch i zużyć ostatki swoich sił na poprawienie strony dźwiękowej zaklęcia, by móc słyszeć świętego męża – ale nie możemy pozostać w Grea’Pel. Nieświęte przymierze, które zawarliście z barbarzyńcami i szamanami jest obrazą dla bogów, którzy nie pozwalają nam tu dłużej pozostać. Wzywają nas do Gaa’Fas, gdzie udamy się co prędzej, by tam głosić ich wieczną chwałę i nawracać prostaczków. Wiedz jednak, Królu, że będziemy modlić się i pościć za wasze rychłe nawrócenie i dobrobyt dla waszego, jakże pięknego miasta.

Xendoh odczuł słodki smak zwycięstwa. Zyskał potrzebny czas. Zyskał mnóstwo czasu. Bogobojni mieszkańcy Grea’Pel jeszcze długo nie zgodzą się na wybuch wojny. Teraz mógł odpocząć. Nie. Jednak jeszcze nie mógł. Jego spokój zakłóciło pukanie do drzwi.
– Raczcie wybaczyć, mistrzu czarnosiężniku – dziewka służebna gięła się w ukłonach – posłaniec zarzeka się, że ten list nie może czekać.
Xendoh wziął od niej zwitek papieru i odprawił ją gestem dłoni. Szybko przebiegł wzrokiem po rzędach pospiesznie skreślonych liter. Przesyłka pochodziła od zarządcy Gildii Kupców. Dwóch zamożnych handlarzy drogimi kamieniami przybyło właśnie z Grea’Pel i deklarowało wstąpienie do tutejszej Gildii, jeśli tylko będą mogli przestawić swoje towary dostojnemu mistrzowi czarnoksięstwa, który przybył niedawno do miasta. Pobieżna analiza ich pochodzenia, statusu i koneksji wskazywała, iż będą oni nieocenioną pomocą w zdobywaniu wypełnionych mocą artefaktów. Ponadto, ich członkostwo w Gildii wzmacniało pozycję Gaa’Fas na tle sąsiednich miast. To był dobry dzień. Veridiana i Aglonith będą zadowolone z jego postępów. Prawdopodobnie uda mu się wynegocjować podwyższenie umówionego wynagrodzenia o jakąś uroczą rezydencję.

Autorką powyższego opowiadania jest Klaudia Nosal. Gratulujemy zwycięstwa i prosimy o przekazanie redakcji (kontakt@gamesfanatic.pl) swoich danych adresowych oraz informacji, którą z trzech gier z serii Najemnicy (Parszywa Drużyna, Nieświęte Przymierze czy Magią i Mieczem) wybierasz. Wszystkim zaś serdecznie dziękujemy i zapraszamy do udziału w kolejnych konkursach.

Ilustracje kart pochodzą z talii Najemników (Guildhall fantasy), Guildhall oraz Guildhall: Job Faire

 

About

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger