Home | Uczta dla Odyna – najeść się puzzlami

Uczta dla Odyna – najeść się puzzlami

Kiedyś moim ulubionym autorem był Stefan. Ale popełnił Wyrocznię i się obraziłam. Zerknęłam więc wtedy filuternie na Uwe, który zabiegał o moje względy już dość długi czas i nagle dostrzegłam, że jego przepastne pudełka przecież też zawsze sprawiały mi wiele frajdy. Choć ograniczały się w zasadzie wciąż do tego samego nieszczęsnego zaspokajania podstawowych potrzeb życiowych: wydoić krowę, najeść się i znaleźć schronienie. Zero romantyzmu, zero finezji. Ale mnie takie podejście, nie wiedzieć czemu, ujęło…

(Ucztę dla Odyna przedstawiałam już w tym Cotygodniku, gdzie mówiłam nieco więcej o zasadach.)

Oczywiście przesadą jest twierdzić, że w każdej grze Rosenberga chodzi w równej mierze o to samo. Ale że chodzi o to samo, temu zaprzeczyć już nie podobna. Uwe balansuje środkiem ciężkości, ale zawsze praktycznie mamy do czynienia z grą gospodarczą, w której zarządzamy w ten czy inny sposób rogatym i wełnianym pogłowiem, handlujemy, podróżujemy, budujemy. (Mówię tu o grach większego formatu, bo mniejsze nieco się wymykają temu schematowi). I mnie to jak najbardziej pasuje. Była żywieniowa pentalogia, potem nastąpiły Patchworki, a obecnie możemy zagrywać się w syntezę tych dwóch ścieżek rozwoju. Uczta dla Odyna każe nam dobrze gospodarzyć ze wszystkimi w/w aspektami, a rezultaty naszych wysiłków układać na rozmaitych planszetkach jak puzzle.

Można uznać, że te dwie płaszczyzny gry do siebie nie pasują. Rozstawianie ludzików na planszy akcji daje nam odczuć powiew wiatru we włosach, wolność wikingowskiej przygody, trudności życia na północy, podczas gdy zarządzanie planszetkami to sucha zabawa z własną wyobraźnią przestrzenną. Jak ułożyć wszystkie mozolnie zdobyte żetoniki w taki sposób, aby zakryły jak najwięcej pól planszy za wyjątkiem tych, z których chcemy czerpać profity? Wyobrażam sobie, że dla niektórych może to być dysonans nie do przejścia. No bo jak chcę poukładać puzzle, to odpalam puzzle, prawda? A jak chcę zagrać w grę, to chcę porobić coś innego.

No więc u mnie to tak nie działa. Mnie się obie części szalenie podobają. Walka z własnymi planszetkami zawsze stanowi dla mnie nader przyjemne wyzwanie i nawet forma puzzli mi odpowiada. Ten moment, gdy wszyscy gracze zawieszają się nad swoimi włościami i mamrocząc pod nosem, układają żetony różnej maści  i wielkości na wizerunkach chat, wysp, pól itp… Nic tu nie uwiera, wszystko się ze sobą doskonale łączy. Poezja suchości 😀 Zdobyłeś ciepłą odzież dla swoich wikingów? Gdzie ją położysz? To duży żeton, zakryje wiele minusowych pól, ale z drugiej strony jest toporny w kształcie, zakryje przy okazji wartościowe pola. Co poświęcisz?

Nie wiem, dlaczego łykam „dużego” Rosenberga z taką dozą bezkrytycyzmu. Pola Arle wydawały mi się apogeum jego możliwości, a tu chłopisko wydaje Ucztę i nie wiem, czy zdobyczne wyprawy nieogolonych wikingów są lepsze, czy gorsze od śmigania wozami po niemieckich wioskach. Po prostu nie wiem. Oczy mi się świecą za każdym razem, gdy pomyślę, że nadarza się okazja zagrać w jedną albo drugą.

Innym elementem, który nie wszystkim może się spodobać, jest brak interakcji. Owszem, jak to w worker placemencie, może wystąpić wyścig do określonych pól akcji. Ale na pewno nie będzie to sprawa tak gardłowa jak np. w Agricoli czy Le Havre. Jeśli czegoś nie uda nam się zrobić w tej rundzie, to zrobimy w kolejnej. Uczta (wbrew tytułowi) wcale nie przykłada nam noża do gardła w kwestii żywienia. Z tego przymusu Uwe zrezygnował już od czasu Ora et Labora. Czyli żywienie występuje, ale o niebo łatwiej je zapewnić niż we wcześniejszych grach mistrza. Dlatego i konkurencja na planszy akcji jest mniejsza. Dla jednych może to być plus, dla innych minus. Ja stoję raczej na stanowisku, że worker placement powinien zmuszać mnie do mega dylematów i płaczu. Wtedy czuję, że gram 😉 Tu tego bólu istnienia niestety nie doświadczymy.

Ostatni element, do którego można się przyczepić, to losowość rzutów kością. Uwe pięknie w instrukcji tłumaczy potrzebę zastosowania takiego rozwiązania, ale nie zmienia to faktu, że to co losowe jest… losowe. I już. Co z tego, że jeśli mi się rzut nie powiedzie dostanę rekompensatę? Straciłam akcję i ludka. A przeciwnik rzuca jak z nut i wszystko mu wychodzi. Akcje wypraw i polowań (bo to one wymagają rzutów) bawią w pierwszej części gry. Ale im bliżej końca, tym nieudane rzuty bolą bardziej. A rzucanie w ramach ostatniej akcji gry to w ogóle dostarcza niezapomnianych wrażeń i nierzadko poszerza nam słownik…

Jednak poza tymi małymi niedogodnościami, Uczta to gra genialna. Oferuje mnogość strategii i ścieżek rozwoju. I jak mało która premiuje ogranie. Nie w sensie znajomości gry, bo tu mamy wszystko wiadome od samego początku. Ale w sensie nabierania sukcesywnie sprawności. Podczas pierwszych rozgrywek trudno nam zapełnić jedną planszetkę, ale już po kilku uczymy się tak kombinować kolejnością działań, aby zapełniać i dodatkowe plansze. Wszystko może nam się przydać, jeśli dobrze to wykorzystamy. Budowa dość nietypowego, ale jednak, silniczka do zdobywania żetonów, którymi będziemy zakrywać połacie naszych włości, dostarcza mi niesamowicie dużo radości. Tak dużej, jak duże jest pudło z grą 🙂 (Dopiero na półce zauważyłam, że znacznie przewyższa gabarytami Kawernę!)

PODSUMOWANIE

+ przepastne, wypełnione po brzegi pudło

+ łatwość przyswojenia zasad, przejrzysta ikonografia

+ mieszanka strategii, taktyki i szczęścia

+ wiele dróg rozwoju

+ ciekawe połączenie dwóch odrębnych mechanik

+ premiuje stopniowe uczenie się gry

– momentami losowa

– brak dotkliwej walki o pola akcji

About

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger