Home | Gorilla Marketing – małpie figle

Gorilla Marketing – małpie figle

Czy 10 000 małp przy 10 000 maszyn do pisania w końcu napisze Hamleta? Gorilla Marketing zdaje się zadawać to pytanie i w dwóch szybkich rundach dawać na nie odpowiedź. Gromada domorosłych copywriterów – graczy – rywalizuje o to, kto na zawołanie stworzy najlepszą nazwę i najlepsze hasło reklamowe. Jeśli eksperyment się powiedzie – znaczy, że pośród fanów planszówek mamy wiele nieodkrytych talentów pisarskich. Jeśli eksperyment się nie powiedzie, to mimo braku talentów nadal bawimy się świetnie. Długopisy w dłoń, goryle – czas zapracować na swoje banany!

Spotkanie w ogrodzie biurologicznym

Gorilla Marketing to nic innego jak spotkanie ssaków naczelnych, mające na celu opracowanie marketingu: dla zespołu, dla food trucka, dla firmy, dla filmu czy dla kursu podyplomowego. Gracze w dwóch rundach wymyślać będą najpierw nazwę, a następnie hasło reklamowe, korzystając za każdym razem z akronimów uzyskanych przez rzuty kośćmi. Najlepsze propozycje nagrodzone zostaną bananami, a na koniec gry królem marketingowej dżungli zostanie goryl lub orangutan z największą kolekcją bananów.

Sam koncept jest zaskakująco prosty – do tego stopnia, że dziwi mnie, że dotychczas nie pojawił się w żadnej znanej mi grze. Owszem, istnieją gry z elementami “wymyślania” czegoś, ale nie kojarzę tytułu, który tak mocno stawiałby na językową kreatywność. Zwykle celem rozgrywki jest ułożenie słowa z dostępnych liter czy znalezienie skojarzeń do zadanego hasła – wymyślanie nazw firm czy tym bardziej całych haseł reklamowych to dla mnie novum. I to novum tym radośniejsze, że sam pracuję w branży kreatywnej, właśnie jako “wymyślacz haseł i nazw”. Co prawda moja praca nie jest opłacana bananami, ale za to mamy w biurze owocowe czwartki. Czasem nawet znajdzie się na nich jakiś banan…

Briefing wstępny

Jak na party game, Gorilla Marketing ma dość pokrętny porządek rundy – a być może to tylko mój pokrętny umysł nie mógł go początkowo przyswoić. Z tego, co udało mi się ustalić po kilkukrotnym obejrzeniu How To od Watch It Played, gra przebiega w następujący sposób:

  1. Gracze wybierają temat na daną grę: organizacje, produkty, zespoły, firmy, filmy, food trucki lub kursy podyplomowe.
  2. Każdy po kolei losuje z worka kość i rzucając nią ustala kategorię dla siebie, zapisując ją w swoim notesie.
  3. Notesy przekazywane są graczowi obok.
  4. Aktywny gracz losuje z worka kości, tworzące akronim na daną turę. Składa się on z 1 do 4 liter, na podstawie których gracze zapisują w zeszytach swoje propozycje, pasujące do zadanej kategorii.
  5. Notesy przekazywane są graczowi obok, zmienia się aktywny gracz, proces powtarza się.
  6. Gdy notesy wracają do pierwotnych właścicieli, runda się kończy.
  7. Gracze po kolei wybierają zwycięzcę w swojej kategorii, zapisując go w głównym polu swojego notesu. Wszystkie propozycje odczytywane są na głos. Zwycięzcy otrzymują symboliczne banany.
  8. Zaczyna się druga runda – przebiega tak samo, ale tym razem powstają hasła reklamowe, pasujące do kategorii oraz zwycięskiej propozycji.
  9. Po pełnym okrążeniu wokół stołu wybierani są zwycięzcy, przyznawane są banany, następuje podliczenie punktów
  10. Rozpoczyna się bananowa uczta.

Całość – o ile grupa nie uczy się dopiero zasad i operacja odbywa się płynnie – nie powinna zająć więcej, niż 20-30 minut. Dla dodania dramaturgii można zastosować klepsydrę lub timer, by pogonić mniej spiesznych copywriterów, którym tworzenie arcydzieł zajmuje nieco więcej czasu. Dla zwiększenia immersji można zastosować prawdziwe banany!

Banana party

Z grami imprezowymi jest ten problem, że jeśli są dowcipne, to dowcip utrzymuje się tak długo, jak długo nie zna się na pamięć kart zawartych w grze. Czółko, Karty Dżentelmenów czy 5 Sekund mają swoje momenty lotności i w odpowiednich okolicznościach (i w odpowiednim towarzystwie) mogą być zabawne – ale mają dość twardo określony termin przydatności do spożycia. Jeśli zbyt dobrze poznasz karty i podpowiedzi – gra traci na atrakcyjności i trafia na listę “do szybkiej sprzedaży lub wydania znajomym”.

Gorilla Marketing polega na kreatywności i dowcipie graczy – nie na gotowych rozwiązaniach, dostarczanych z grą. Owszem, tematy i kategorie są tu narzucone odgórnie, ale jest ich na tyle dużo (około 180 unikatowych propozycji), że jeśli zestawić je z potencjalnymi układami wychodzącymi z kości (których liczbę, dzięki nieocenionej pomocy Michała Stajszczaka, na około 300 000) to uzyskujemy wartości tak astronomiczne, że żadna gra imprezowa nie doczeka się tylu rozgrywek. To kreatywność graczy jest tu kluczowym czynnikiem i ta, z samej swej natury, jest nieograniczona, astronomiczna i niepoliczalna. Zaproście czwórkę znajomych i zadajcie im dowolny akronim, a dostaniecie cztery różne propozycje. Zaproście 10 000 małp, a dostaniecie…

Pod Rozbrykanym Naczelnym

Na pewno Gorilla Marketing nie jest grą dla wszystkich. Po pierwsze, akronimy z natury swej mogą być ograniczające – no bo weź tu człowieku wymyśl coś sensownego na litery typu ZJRG. Na szczęście w grze można dodawać dowolne łączniki między wyrazami, jak “i”, “lub”, “na” itp, a instrukcja wprost sugeruje, że w razie bloku pisarskiego można poprosić współgraczy o sugestie, np. “słowa na K”. Są tu więc sposoby, by tę kreatywność stymulować, ale jeśli na starcie gry nie czujemy radości z wymyślania, nie lubimy zabawy słowem, to najsłodszy banan nas do tego nie zachęci. Wymagana jest więc odpowiednia słabość do gier słownych – i wiara we własne zdolności leksykalne.

Po drugie, gra w naturalny sposób potrzebuje odpowiedniej ekipy do gry. Współdzielone poczucie humoru, znajomość pewnych kontekstów kulturowych, a przynajmniej otwartość na absurd i nieoczywistość w dowcipie są silnie wskazane. Sama gra zawiera – w książeczkach graczy – rozmaite dowcipy, czasem nieporadnie balansujące na granicy dobrego smaku (np. w postaci żartów o odchodach). Dystans do tego typu spraw byłby więc przydatny przed rozpoczęciem rozgrywki.

Jeśli jednak lubisz słowo i doceniasz dobrą nim zabawęGorilla Marketing ma w sobie ogromne pokłady lirycznej rozkoszy, która czasem mniej ma wspólnego z marketingiem, a więcej z eksploracją wspólnych dla graczy tropów i inside joke’ów. W naszych rozgrywkach pojawiał się więc solowy artysta Cristoff Traffczyk i jego nieśmiertelny hit, “Pontonem Jestem”. Były żarty z chóru otyłych dzieci, nieprzystojne odniesienia do narodowych przywar i nazwy boysbandów, których nie wyemitowałaby żadna telewizja. Sama gra jest zabawna i ma potencjał, by być przezabawną, ale to właśnie meta-gra jest w Gorilla Marketing wisienką na copywriterskim torcie – gdy zaczynamy grać skojarzeniami grupy i przebijać się pomysłami nie dla punktów czy bananów, ale dla coraz większych salw śmiechu. Wtedy gra lśni blaskiem własnym, jaśniejszym niż tyłki tysiąca pawianów.

Bananowy wieniec laurowy

W grze jest tylko jedna rzecz, która mi się nie podoba – a może raczej taka, której zastosowania nie rozumiem. W ostatnim etapie każdej z rund, gdy przyznawane są nagrody, gra udostępnia graczom obszerny katalog tytułów dla tych nagród – np. dla kategorii “organizacje” można przyznać nagrodę dla Najbardziej Szokującej czy Najgorszego Rapowego Utworu Użytego w Reklamie, a dla kategorii “food trucki” nagrody przyznajemy dla Najbardziej Słonego Jedzenia lub Najłatwiejszego Do Przyrządzenia. Rozumiem zamysł, ale dorzucenie kolejnej warstwy humoru, niejako zamykającej tę kreatywną kanapkę (sugerowane kategorie i tematy na początku, w środku pomysły graczy, na końcu znowu sugestie autorów gry) umniejsza całości dzieła. Nagrody rzadko kiedy pasują do pomysłów graczy i niepotrzebnie mącą w rozgrywce. Na szczęście jest to rzecz zupełnie kosmetyczna i można pominąć ją całkowicie, bez wpływu na rozgrywkę. Jeszcze lepiej: można samemu nazwać nagrodę przed ustaleniem zwycięzcy.

Bo prawdziwym pięknem Gorilla Marketing jest właśnie ta odpowiednio podsycona, ale ostatecznie nieskończona kreatywność, wychodząca na pierwszy plan w każdej rozgrywce. Podpowiedzi w postaci liter i akronimów stanowią tu swego rodzaju narzędzia, malarskie farby, którymi tworzyć będziemy nasze marketingowe arcydzieła. Gra daje graczom rozbudowaną paletę, którą dodatkowo można poszerzać już we własnym zakresie. Bo co stoi na przeszkodzie, by stworzyć nową kategorię, np. wynalazki, gatunki zwierząt, dziecięce zabawy, choroby weneryczne czy nieistniejące filmy, w których ginie Sean Bean? Można tu stworzyć własne kategorie i własne pomysły na przebieg rundy – czemu w pierwszej rundzie nie wymyślać tytułów gier planszowych, a w drugiej nie dopisywać do tych gier mechanik, fabuły zadań czy nazwisk postaci? A może najpierw stworzyć nazwę zespołu, a potem tytuł jego debiutanckiej płyty? Możliwości są nieograniczone.

Wymyślać można wszystko i na niemal każdym rogu Gorilla Marketing pozwala kreatywności graczy wzlatywać ponad poziomy. Celem jest dobra zabawa, więc jeśli mamy pomysł na podkręcenie rozrywki przy stole, to czemu tego nie zrobić? Zawarte w pudełku akcesoria – mazaki, zeszyty i banany – można wykorzystać jako zestaw DIY, jak kiełkownicę planszowych pomysłów. I to chyba jest największa moc Gorilla Marketing: że daje ona graczom możliwość pociągnięcia rozgrywki w kierunkach, które nawet twórcom się nie śniły.

Ale to dużo, dużo później – najpierw czeka na Ciebie 180 przygotowanych przez autorów kategorii, które nawet w pełnym, ośmioosobowym składzie oznaczają ponad 20 unikatowych partii, gdzie żaden z graczy nie zobaczy dwa razy tej samej kategorii.

Time flies like an arrow. Fruit flies like a banana.

Gra nie ukazała się w żadnym języku poza angielskim – mimo to nadaje się do rozgrywki w dowolnym kraju i w dowolnym języku. Wystarczy jedna osoba, która przetłumaczy kategorie i wystarczy kilka sekund narady by ustalić, na jaką “lokalną” literę zamienić np. Y czy Q (polecamy I lub K). Gorilla Marketing, poza markerami, zeszytami i bananami, to przede wszystkim zestaw podpowiedzi i sugestii: tematów, kategorii i nagród. A te są w ogromnej większości uniwersalne i ponadkulturowe. To gracze dostarczają lokalny koloryt, slang, skojarzenia i charakterystyczną dla danej grupy metagrę czy dodatkowe zasady.

W pudełku ze ssakami naczelnymi na okładce znaleźć możemy absolutnie koszerną grę słowną, do zastosowania przy każdej okazji, dla graczy i dla osób w ogóle nie grywających. Pełno tu zabawnych, tematycznych podpowiedzi, które – interpretowane przez współgraczy – wielokrotnie rozbawią nas do łez. Mamy tu grę, która powoduje silne reakcje nawet wtedy, kiedy to nie nasze propozycje wygrywają. Kibicowanie przeciwnikom bywa często przyjemniejsze, niż zaciekła walka o kolejnego banana. Być może właśnie tym najważniejszym bananem w Gorilla Marketing jest możliwość podziwiania, jak umysły współgraczy tworzą na poczekaniu rzeczy nieodparcie kreatywne, ciekawe i rozbrajająco śmieszne?

Gra dla 3 do 8 graczy w wieku od 10-14 lat

Potrzeba około 30 minut na rozgrywkę

 

Zalety:
+ nowatorskie podejście do gier słownych
+ świetne stymulowanie kreatywności graczy
+ ogromna lista kategorii do eksplorowania
+ możliwość tworzenia własnych tematów i kategorii

Wady:
– niepotrzebnie wprowadzone nagrody (które można pominąć)
– flamastry ścierają się z dołączonych do gry notatników
– humor w notatnikach momentami wykracza poza kategorię rodzinną

About

Avatar

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *

*

Advertisment ad adsense adlogger