Internet jest nader pożytecznym narzędziem. Poza tropieniem w nim co ciekawszych kłótni na forach oraz oglądaniem zabawnych zdjęć zwierząt z mało śmiesznymi podpisami, używam go bardzo często w celu pozyskiwania wiedzy o ludzkich opiniach. Mając świadomość, jak zawodne jest to źródło kształtowania własnych poglądów, wychodzę z założenia, że zawodne źródło lepsze jest od źródła nieistniejącego. Tak się bowiem składa niefortunnie, że nie mam możliwości, czasu jak i funduszy, by spróbować wszystkiego – choć niewątpliwie czasem by się chciało. Ba, nie mam wystarczająco powyższych zasobów, by spróbować wszystkich rzeczy znajdujących się w bezpośrednim kręgu moich zainteresowań – stąd konieczność dokonywania selekcji, tudzież filtrowania na podstawie wynurzeń innych.
Tak więc weźmy sobie przykład pierwszy z brzegu, na ekrany wchodzi nowy film, a ja zdążam w kierunku forum, którego mieszkańcy filmy oglądają, by podejrzeć ich wrażenia.
„Dobry film, 6/10”
„Nie, najwyżej 5/10”
Szukam opinii, a znajduję numerki.
Powiem więcej. Poszczególne wypowiedzi na forum również podlegają ocenie, nieraz również w postaci numerków. Zamiast „całkowicie się z Tobą zgadzam” – „10/10”.
Potrzeba kwantyfikacji rzeczywistości silna jest wśród ludu.
Kiedyś oceniałem gry na BGG. Skrupulatnie wpisywałem swoje oceny przy kolejnych poznanych pozycjach. Potem modyfikowałem te oceny z czasem. Potem zmieniałem je, kiedy porównałem je z innymi ocenami, które wystawiłem później. Potem posortowałem poznane gry po owych ocenach, spojrzałem na wszystkie przekrojowo… i doszedłem do wniosku, że mają się nijak do moich prawdziwych odczuć i preferencji. Kontekst czasu, kontekst innych gier, kontekst nastroju, towarzystwo, zmiany upodobań – wszystko to czyniło oceny kompletnie bezużytecznymi, a wręcz mylącymi i wprowadzającymi w błąd.
Usunąłem wszystkie oceny z BGG, co do jednej.
Wracając do filmów i opinii: czego zatem dowiedziałem się z powyższych przykładów? Absolutnie niczego. W najlepszym przypadku tego, że film dla danych osób nie był ani objawieniem, ani katastrofą. Nie znając argumentacji stojącej za owym „6/10” nie mam pojęcia, czy wynika ono z oceny gry aktorskiej, upodobań tematycznych komentującego, porównania wrażeń z oczekiwaniami, a może po prostu jest efektem nastroju danego dnia.
Nawet zakładając, że są to osoby w miarę mi znane, że czytałem już kilkadziesiąt ich ocen i wiem, powiedzmy, że dana osoba jest miłośnikiem kina przygodowego, a filmom przeważnie daje oceny z przedziału 5-7, nadal 6/10 daje mi dokładnie tyle informacji, co stare planszostacjowe „zagrać u kolegi” (o czym za chwilę). I to, że jakiś inny film dostał 7/10 również nie wnosi więcej danych, nawet przez porównanie.
Przechodząc znów do planszówek. W ich przypadku jestem zarówno odbiorcą opinii, jak i ich producentem. Przyznaję bez bicia, że jako odbiorcy zdarza mi się w lekturze poprzestać na przeczytaniu podsumowania, wad i zalet danej gry, a niekoniecznie czytać wszystko od deski do deski (choć równocześnie mam naiwną nadzieję, że w moich własnych recenzjach pierwsza połowa nie jest lekturą tylko i wyłącznie dla korektora…). Natomiast na oceny liczbowe nie zwracam praktycznie żadnej uwagi.
Niestety, jako producent recenzji oceny owe mam obowiązek wystawić.
Na Games Fanatic mamy guideline, który tłumaczy wystawiane przez nas oceny na ludzki język. Staram się do niego stosować, żeby noty miały jakiś sens porównawczy, żeby niosły ze sobą choć odrobinę informacji dla czytelnika. Wiem, że odbiorca często zaczyna lekturę recenzji od oceny, wiem, że czasem na niej też kończy. Wiem, że ocena jest dla odbiorcy istotna.
Nie zmienia to faktu, że nienawidzę wystawiać ocen. Autentycznie, moment, w którym muszę wpisać te trzy liczby w odpowiednie okienka jest najbardziej wstrętnym mi elementem pisania recenzji. Zawsze mam wrażenie, że podsumowując wcześniejsze trzy strony maszynopisu jedną liczbą oszukuję czytelników, wydawców i siebie. Rzucam ochłap, który w recenzji musi się znaleźć, a w który nijak nie wierzę. Kusi mnie, żeby za każdy razem dołączyć do niego przypis: „Popatrz, drogi czytelniku, tu jest nic nie znacząca cyferka, a teraz ogarnij się i przeczytaj powyżej, co naprawdę sądzę o grze”.
Co wyraża cyferka? Moją chęć zagrania w grę (jak na BGG)? Przecież to nieuczciwe wobec gier „nie z mojej parafii”, nie dam dobrej grze logicznej jedynki tylko dlatego, że nie planuję w nią nigdy więcej zagrać. Moją ocenę w danym segmencie? A co z grami, które nie pasują jednoznacznie do segmentu („Mage Knight” powinienem oceniać jako euro czy jako przygodówkę)? A co z grą, która jest absolutnym ideałem na 2 osoby, ale robi się słaba przy większej liczbie? Oceniać „optymalny” wariant, a może surowo karać za słabe skalowanie? (miałem takie rozterki przy „Tezeuszu”). Jedno i drugie wydaje się dyskusyjne. A co z grami typu „experience”, które są tak projektowane, by realizowały się świetnie w pierwszych partiach, kiedy gracze nie znają jeszcze opowiadanej przez nie historii, a potem tracą swój urok. Czy to jest wada obniżająca ocenę (wszak niska regrywalność), czy cecha neutralna? A co z grami, które mają bardzo wysoką negatywną interakcję, albo długość rozgrywki. To podlega ocenie?
Mógłbym tak wymieniać i wymieniać. To wszystko sprawy, o których mogę napisać i ustosunkować się do nich w tekście. Ale ująć w ocenie? Pewnie, można próbować rozbudować system ocen, żeby oceniał 27 aspektów i jeszcze każdy z nich dla 13 kategorii graczy osobno. Ale chyba nikt nie wierzy poważnie, że to wykonalne. Albo sensowne.
Ze znanych mi systemów ocen (jeśli już jakiś musi istnieć) najbardziej pasował mi stary system Planszostacji, czyli trójka: „kupić”, „zagrać u kolegi”, „spalić”. Podobał mi się dlatego, że nie próbował oceniać gry. Służył mi tylko do tego, żeby poznać ogólne nastawienie recenzentów do danej pozycji, natomiast po jakiekolwiek szczegóły, porównania, analizy i tak musiałem udać się do samej treści. I tak być powinno, bo przy tak wieloaspektowym tworze jak gra planszowa, spłaszczenie oceny do jednej (dwóch, trzech) liczb jest po prostu mylące. Przeczy głębszej analizie, jakiej recenzent próbował dokonać. Zaciemnia wydźwięk recenzji. Prowadzi do kontrowersji. Powoduje dysonanse. Nie niesie nawet informacji porównawczej, bo porównywać można dwa czy trzy tytuły, a nie całe spektrum.
Udzielam zatem oficjalnego pozwolenia na całkowite ignorowanie ocen, które wystawiam grom w swoich recenzjach. Więcej – zalecam takie podejście, bo bliższe jest podejściu autora.
Zastrzeżenie: Zgodnie z kategorią, w jakiej ten tekst się znajduje, jest on felietonem. Oznacza to, między innymi, że w żadnym przypadku nie przedstawia oficjalnych poglądów portalu Games Fanatic ani też demokratycznie wyznaczonego zdania większości redakcji, a jedynie moje własne.