Początki są zawsze piękne. Wspomnienia Magii i Miecza lub innych gier Encore, czy Sfery kołaczą się gdzieś w podświadomości. Nowoodkryty świat planszówek przytłacza bogactwem, każda gra to hit, każda wydaje się rewelacyjna. Rewolucyjne w stosunku do Monopoly mechanizmy, śliczne wykonanie, olbrzymie spektrum tematów – entuzjazm zdaje się nie mieć końca. Do czasu…
Gdy półki zaczynają się uginać pod stosami pudełek, gdy poszczególne tytuły coraz rzadziej trafiają na stół spychane w zakamarki przez strumień nowości, gdy ilość poznanych gier przekracza setkę… wkrada się znużenie. Wszystko już widziałem. Każdą nowość można rozebrać na czynniki pierwsze, by stwierdzić, że licytacja jak w tytule X, ciągnięcie kart jak w tytule Y, punktowanie jak w tytule Z, a tak w ogóle to lepiej, gdyby zrobili ruch taki ja w tytule W.
Mechanizm ten staje się jak dla mnie coraz bardziej widoczny. Nie tylko wśród znajomych, z którymi gram, czy wśród forumowiczów, ale nawet powoli pojawia się w gronie początkujących graczy, z którymi czasem grywam (o sobie nie mówię, bo avatar w końcu do czegoś zobowiązuje 😉 ). Ostatnia wielka produkcja Colosseum, jest tego najlepszym przykładem. Nie jest to najlepsza gra, na pewno nie spodoba się każdemu. Ale czy nie mielibyśmy podobnych odczuć, gdybyśmy poznawali gry z czołówki rankingu BGG po uprzednim zagraniu w sto innych pozycji? Czy zauważymy dobry, wybitny tytuł nawet jeśli będzie tą 128. grą z kolei?
Czy Wy też tak macie? Czy wraz z doświadczeniem i wiedzą przychodzi cynizm? Czy geek musi być malkontentem? Może nie my powinniśmy oceniać gry, ale gracze niedzielni, którzy znają mniej tytułów i każdy z nich jest dla nich wspaniałą przygodą?
Czy wielu takich graczy znacie? Czy są chłodnym głosem rozsądku w marketingowym bełkocie nakręcającym niepotrzebny hype, czy swoim ględzeniem i szukaniem dziury w całym psują zabawę?
I wreszcie, czy jest droga ratunku? Czy każdy z nas wcześniej, czy później przejdzie na ciemną stronę mocy? Czy i jak można tego uniknąć?